Życie nad Wisłą

Obecnie Wisła jest dla okolic Konstancina tylko ciekawostką, miejscem turystycznych wycieczek i nieprzekraczalną granicą. Na rzece kończy się gmina Konstancin-Jeziorna i nawet w mej głowie stanowi ona pewną mentalną barierę. Należę do pokolenia, które choć miało jeszcze to szczęście, że brało udział w zamierającym wypoczynku i kąpieli w Wiśle nie pamięta, że rzeka niegdyś łączyła mieszkańców obu brzegów. Dla Łurzyca zaś była spoiwem.

Po II wojnie nad rzeką zaczęło stopniowo zamierać życie. Powszechniejąca komunikacja sprawiła, że wyasfaltowano drogi i łatwiej było pojechać na drugą stronę rzeki pojazdem, by odwiedzić krewnych, niż przeprawiać się drewnianym przewozem. Jednakże takie wizyty stały się siłą rzeczy rzadsze. Karczew, przez 500 lat główne miejsce wypraw dla mieszkańców tych ziem, stracił na znaczeniu. Jego miejsce zajęła Warszawa, gdzie ze wsi zaczęto dostarczać płody rolne. A przecież przewóz, o którym wciąż zbieram materiały i mam nadzieję kiedyś napisać, był jednym z serc regionu. Mieszkańcy okolicznych wsi przeprawiali się na karczewski targ, a w drugą stronę płynęli polscy i żydowscy handlarze. Na terenie przedwojennej gminy Jeziorna skupowali owoce, warzywa, żywiec… dostarczali potem wprost towary karczewskim sklepikarzom i rzeźnikom. Targ karczewski był największy w okolicy, dzięki rynkowi targowemu Karczew w roku 1548 uzyskał prawa miejskie. I wówczas stał się dzięki jarmarkom i targom, sąsiedztwu szlaku handlowych, centralnym punktem tych ziem. A prowadził doń przewóz, który od początku XVI wieku dzierżyli Oborscy i pobierali opłaty. W mieście krzyżował się szlak handlowy małopolski z ruskim, ze szlakiem wiślanym i przewozowym. O tym jak ważnym miejscem był dla mieszkańców klucza oborskiego niech świadczy fakt, że drogę przez Obory do przewozu już w XVIII wieku zwano „drogą od Karczewia”, co jednocześnie podkreśla iż Wisła granicy nie stanowiła… Sam niestety historie o przeprawie w końcowym okresie jego istnienia, gdy zarządzała nim rodzina Kanabusów, znam już tylko z rodzinnych opowieści. Przewoźnik nie miał łatwego życia, jak w świetnej książce o Łurzycu opisał Maurycy Stanaszek, dowcipnisie pokrzykiwali „Przewozu! Przewozu! Czekaj chamie do mrozu!”. A gdy poirytowany długim oczekiwaniem na zabawiających się w odwiedzinach u Zawiślaków odchodził zabierając wiosła, zdarzali się i tacy jak mój dziadek, który wyciąwszy drągi z nadbrzeżnej roślinności przeprawił swą rodzinę na drugą stronę rzeki uprowadzając łódź.

Dzięki przewozowi i licznym łodziom pychówkom przeprawianie się na drugi brzeg nie było niczym nadzwyczajnym. Zimą przechodziło się na drugi brzeg po lodzie, a trasę przejścia wyznaczały ułożone witki lub tyczki, prowadzące w kierunku wsi Nadbrzeże, omijające miejsca gdzie lód był cieńszy. W ten sposób odwiedzało się rodziny, często z powodu śniegu z Gassów, Ciszycy czy Opaczy łatwiej było udać się do kościoła do Karczewa, który leżał dużo bliżej. Zdarzało się także, że tamtejsza parafia przejmowała rolę parafii słomczyńskiej, jak w zimie przełomu roku 1794 i 1795, gdy na ziemiach oborskich zapanowały „tempora belli”, czasy wojenne jak odnotowano w kronikach kościelnych, czy też rewolucji jak mówiono w dobrach oborskich…

W książce o Łurzycu zabrakło niestety miejsca, by opisać wiele aspektów bogatego życia nad Wisłą, gdzie jeszcze nie tak dawno wzdłuż brzegów wisiało w sobotę pranie, które wykonywano raz w tygodniu w rzece w nadwiślańskich wsiach, przy okazji biorąc kąpiel. Rzeka pełna była rybaków, a w Wiśle żyły wspaniałe ryby, jak wspominają tutejsi mieszkańcy aż do lat siedemdziesiątych XX wieku rzeka w nie obfitowała. W zachowanym liście pruskiego landrata (urzędnika ziemskiego) powiatu czerskiego z roku 1804, kierowanego do ekonoma Obór, widnieje zalecenie że gdy będzie się u niego zjawiał na zarządzoną odprawę wraz z sołtysami wsi nadrzecznych, dostarczyć ma karpia lub szczupaka wiślanego… Niektórzy żyli z ryb sprzedając je w Gassach czy Ciszycy handlarzom z Karczewa, w tym wspomnianym Żydom.

Połowy na odnodze Wisły, 1942, ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego

Choć do początku XX wieku Wisła straciła swe znaczenie handlowe, wciąż była szlakiem spławnym. Niektóre z domów w okolicznych wsiach budowane były z drewna, spławionego z gór przez flisaków i oryli. Wzdłuż wiślanych brzegów wiodły wydeptane ścieżki, którymi holowano łodzie i tratwy, a flisacy gościli w licznych karczmach. Mimo, iż handel z czasem ustał, długo jeszcze po Wiśle pływały bocznokołowce. Dobijały do przewozu w Gassach, gdzie jak wspominają najstarsi mieszkańcy, pasażerowie kupowali owoce.

W latach pięćdziesiątych przeprawa promowa uległa likwidacji, a plan strategiczny Układu Warszawskiego zakładający jak najmniejszą liczbę mostów na Wiśle, aby powstrzymać NATO przed przeprawą, uniemożliwił odbudowę mostu w Świdrze. A z czasem ruch na rzece zamarł i dziś trudno uwierzyć, że była ona pełna życia.

W kolejnych wpisach postaram się przybliżyć wiślany handel i jego znaczenie dla okolic Konstancina, a także flis i Olędrów oraz związki tych ziem z Karczewem. Dla okolic Konstancina, gminy i klucza oborskiego miały one olbrzymie znaczenie.

Choć dawna świetność Wisły już nie powróci, to w ostatnich czasach wzdłuż jej biegu organizowane są liczne imprezy – jedną z nich jest Flis Festiwal, odbywający się w Gassach, gdzie podejmowane są próby reaktywacji tradycyjnych biegów łodzi wiślanych, przeprawy promowej, a także pojawiają się przedstawiciele starych wiślanych zawodów. W tym roku będzie to między innymi szkutnik Mateusz Tabaka z Basonii – poniżej zobaczyć można świetny film z jego udziałem. Basonia to nadwiślana miejscowość, gdzie zachowała się sztuka wykonywania drewnianych łodzi, ja zaś polecam film z wizyty w Basonii przedstawicieli Fundacji Szerokie Wody. O samym festiwalu będę jeszcze pisał, bo impreza ta odwołuje się do wiślanej tradycji Łurzyca, zresztą link do strony festiwalu gości już od jakiegoś czasu na bocznej szpalcie. Polecam jeszcze Facebookową stronę Domu Wisły, stanowiącą zbiór ciekawych informacji na temat Wisły.

A być może znów za jakiś czas do Gassów dopłynie bocznokołowiec. Remontowany holownik Lubecki, weteran trzech wojen, wybudowany w roku 1911 ma powrócić na rzekę i wozić pasażerów. Początkowo tylko w Warszawie, gdzie miastu przywrócona zostanie rzeka, lecz później być może uda się na południe.

Na Urzecze.


[we wpisie w stosunku do oryginalnego dokonano zmian w postaci zastąpienia słowa Łużyce słowem Łurzyce, bowiem jak wynika z najnowszych badań naukowych, formą prawidłową jest ta ostatnia – patrz tutaj]

Może ci się także spodobać...