Wszystkim których zastanawia powyższy obrazek przypominam, iż zgodnie z zapowiedzią na czas wakacji porzucam wpisy w dotychczasowej formie, na rzecz nieco lżejszych. Stąd skoro na profilu Facebookowym bloga była mowa o duchu w Czersku, to wypadałoby opisać jakiegoś przedwiecznego jaszczura, który wynurza się nocą z jeziora pod Bielawą czy Habdzinem, aby straszyć kurczaki w gospodarstwach, czy też widmową orylską tratwę błąkającą się w poszukiwaniu nieistniejącej już przystani w Karczewie. Niestety nie pozwala na to prawda historyczna, na szczęście księga rachunkowa klucza oborskiego za rok 1744 przynosi równie emocjonujące wiadomości, o potworze który zasiał grozę w mieszkańcach pałacu.
Tak, był to niedźwiedź.
Jednakże nie żaden żyjący na wolności dziki zwierz, bowiem takie wytępiono w tych okolicach zapewne w czasach lokowania grodu w Cieciszewie, tylko stwór mieszkający w obejściu, stanowiący własność koniuszego koronnego Hieronima Wielopolskiego. Skąd niedźwiedź w pałacu? Aż do XIX wieku na ziemiach polskich popularne było trzymanie oswojonego misia. Wielką popularnością cieszyli się treserzy tych zwierząt, prowadzający je na łańcuchu i pokazujący je ku uciesze gawiedzi. Z niektórych dworów niedźwiedzie ruszały na „tournee” przynosząc zarobek ich właścicielom. W takim wypadku treser otrzymywał list żelazny, czyli paszport dla zwierzęcia świadczący, iż nie chadza z niedźwiedziem nieoswojonym. Przykładowy list taki z końca XVIII wieku zamieszczono poniżej, a zapisano w nim między innymi, że:
Wiadomo czynię tym danym Pasportem, Aleksandrowi Sokolnickiemu, obywatelowi miasteczka Siemieżowa, idącemu w różne miejsca z niedźwiedziem we dworze moim wziętym, od daty dzisiejszej 1798 d. 23 Januar do r[ok]u 1799 d. 23 Januar, któremu to Sokolnickiemu aby była na każdym miejscu dana wiara i nie był od nikogo turbowanym, upraszam.
Stefan Marian Ottenhaus, Porucznik wojsk pol[skich]
Dokument ze zbiorów AGAD, pochodzi ze świetnego bloga Oto Panoptikum, skąd zaczerpnięto również transkrypcję autorstwa Łukasza Truścińskiego
Tresowaniem i oprowadzaniem schwytanych młodych misiów zajmowali się Niedźwiednicy. W miejcowości Smorgonie w powiecie oszmiańskim znajdowała się sławna na całą Europę Akademia Smorgońska założona przez Radziwiłłów. W wieku XVIII Karol Radziwiłł wyznaczył jej zwierzchnikiem cygańskiego króla Jana Marcinkiewicza, bowiem co najmniej od XVI wieku z tresury niedźwiedzi słynął właśnie ten ród, zwany obecnie Romami. W środkowej Europie określamy ich jako Cyganów, ponoć od nazwy jednej z ich sekt, czy też od nazwy miejscowości z której jak podawali mieli pochodzić, lecz w Europie Zachodniej znani byli już Gipcjanie (ang. gypsies, fr. gitanes). Trudniąc się wróżbami podawać mieli, że pochodzą wprost ze starożytnego Egiptu i znają tajemnicę egipskich magów, co trafiło na podatny grunt XVI renesansu magii.
Wytresowane w Akademii niedźwiedzie sprzedawano na dwory bądź arendowano niedźwiednikom, którzy prowadzali je po kraju, zarabiając na tym nieco grosza na pokazach ich tańca we wsiach, miasteczkach na jarmarkach. Czasem i prowadzano je po domostwach, bowiem wierzono, iż niedźwiedzie są w stanie wypłoszyć złe duchy oraz przywrócić mleko krowom, za co dobrze płacono. Kres popularności na ziemiach polskich przyniosło wytrzebienie niedźwiedzi w XIX wieku, zakazy władz zaborczych oraz zamknięcie Akademii Smorgońskiej w latach 1830-31. Lecz także stopniowe uznanie na dworach tej rozrywki za wulgarną pod koniec XVIII wieku i zaprzestanie trzymania tam niedźwiedzi…
Zwyczaj przetrwał w innych krajach. Hiszpania, lata czterdzieste XX wieku. Cygański niedźwiednik pokazuje tańczącego misia (fot. Maurizio Abramowicz)
Wiemy już zatem skąd niedźwiedź w pałacu w Oborach, gdyż w roku 1744 posiadanie na dworze niedźwiedzia było jednym z symboli mody i bogactwa. Jednakże miś chyba nie był do końca oswojony, bowiem uciekł powodując popłoch w kluczu oborskim, jako że przywykł żywić się wyłącznie „mięsem i płucami”, które rocznie kosztowały jeden złoty i osiem groszy. Tyle właśnie wynosił koszt utrzymania niedźwiedzia, co jak na tamte czasy było sumą niebagatelną.
„Bestya” nie zdążyła na szczęście narobić szkód, bowiem odwagą wykazał się tu nieznany z imienia żołnierz Hieronima Wielopolskiego. Niedźwiedzia „uciekającego z pałacu złapał” i żywą „bestyę” na powrót przywiódł do dworu, nim parobków „dojść zdołała”. Tak oto wszystkich ocalił. W księdze rozchodów wpisano, iż otrzymał za to niemałą nagrodę, bowiem była to wspomniana równowartość kosztów rocznego utrzymania niedźwiedzia – wspomniany złoty i osiem groszy.
Co było dalej z misiem i dzielnym wojakiem historia niestety milczy. A i sam pałac w XVIII wieku spotkały gorsze rzeczy, jak wizyta wojsk rosyjskich. Ale nie aż tak widowiskowe, jak ujęcie żywcem szarżującego niedźwiedzia, który zasiał w pałacu terror.
Źródła i literatura:
- AGAD, Obory
- M. Pastoureau, The Bear: History of a Fallen King, Oxford 2011
- w internecie znajduje się ponadto ciekawy artykuł o Akademii Smorgońskiej. Benedykt Chmielowski (autor słynnego opisu konia – “jaki jest każdy widzi”) wspominał w roku 1734 jeszcze o jednej akademii, lecz wzmiankę na ten temat można znaleźć niestety tylko u niego.
Redaktor naczelny portalu, z wykształcenia historyk, absolwent Wydziału Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego. Rodzinnie związany od wielu pokoleń z Nadwiślańskim Urzeczem, badacz regionu i dziejów lokalnych, autor publikacji oraz artykułów w tym zakresie.