Latem 1944. Opowieści znad Wisły III.

Zaczęło się od “Magdy”, Marianny Krystosiak. W południe 1 sierpnia odebrała rozkaz. To była łączniczka, punkt kontaktowy był w Instytucie Głuchoniemych w Warszawie. O 15 dostarczyła go do Klarysewa i dałą “Grzegorzowi”. Dopiero o 15 dowiedzieliśmy się, że mamy iść do Powstania. Wiedzieliśmy, że coś się dzieje, już wcześniej, bo widać było poruszenie w Jeziornie, ale myśleliśmy, że to dlatego, iż Niemcy dowiedzieli się o broni przywiezionej z Warszawy, bo część chłopaków została zabrana, a pozostali jechali kolejką do miasta.

Miałyśmy iść do Warszawy i tam się bić, ale oczywiście wyszło inaczej. Mieliśmy rozbić kompanię Niemców w Mirkowie i przez Las Kabacki i Wilanów pójść do Powstania. Tak byliśmy gotowi, że miałam tylko w harcerskim plecaku zrobione środki opatrunkowe, bo każda z nas musiała jechać z własnymi środkami opatrunkowymi – darło się prześcieradła, każda z mam musiała poświęcić jedno czy dwa, czy bieliznę pościelową. My, w taki wiadomy nam sposób zwijałyśmy bandaże i każda musiała mieć swoją własną watę, plastry. Oczywiście zapasowa bielizna, zapasowe buty, bo nie wiadomo było, jak się to wszystko skończy. I kiedy.

Nie miałam pojęcia, że Powstanie wybuchnie. Pamiętam, że byłam umówiona jeszcze na randkę, tego samego dnia miałam pójść na randkę i okazało się, że na tą randkę nie zdążyliśmy, bo przyszedł rozkaz, że muszę biec na miejsce zbiórki.

A potem to już wie Pan co było. Walki w Klarysewie, gdzie był Dom Dziecka, tam zginęło tyle osób, pluton “Jesiona”, pluton ze Słomczyna, potem braci Komorowskich… No i w na Kierszku. Za to Mirkowską Fabrykę Papieru zajęli, a potem po drodze przez most doszło do walk na błotnicy. Dopiero 2 sierpnia zebraliśmy się w tej leśniczówce, bo tam miał sformować się nasz batalion. “Krawiec”. Ja nie jestem żadnym powstańcem, ja jestem żołnierzem “Krawca”. Część z nas dotarła do Warszawy i tam zginęła. Jak “Jadzia”, która mieszkała z Jeziorny. Ona zginęła jako łączniczka.

Albo Krysia Magdziarz. Miała 14 lat, była kuzynką i najlepszą przyjaciółką mojej babci Zuzanny. Kiedy prababcia Romana została ranna, Niemcy opatrzyli ją, ale nie byli w stanie wyjąć odłamka, więc zawieźli ja do szpitala w Warszawie, przy Al. Ujazdowskich. Ktoś z rodziny pojechał ją odwiedzić, a wtedy wujek Magdziarz dowiedział się o ostrzale i zabrał 14 letnią Krysię do Warszawy, aby była bezpieczna. Tam zginęła 15 sierpnia, jako sanitariuszka w Powstaniu. Na grobie w Słomczynie napisano, iż “zginęła od hitlerowskiej kuli”. Prababcia Romana pozostała w szpitalu, a ten kto ją odwiedzał wrócił do domu kolejką z Wilanowa. Gdy wysiadał na stacji w Jeziornie, widział trzech chłopaków z okolicznych wsi jadących do miasta, powiedzieli że mają być tam na godzinę siedemnastą. Był 1 sierpnia. Już nie wrócili.

Potem, kiedy już się zaczęło i była bitwa, przesiedziałyśmy całą noc z 1 na 2 sierpnia na klatce schodowej na Porąbce, bo wszędzie byli już Niemcy. Ale jakoś nie było represji. Nie sprawdzili nam plecaków z apteczkami, a pani Łozina, która dobrze znała niemiecki, jakoś wybroniła wszystkich mieszkańców. Nie pamiętam dobrze jej nazwiska. Wie Pan co my wiemy o Powstaniu? Nic nie wiemy. To co zapisaliście w tych książkach to jest część wiedzy, bo w ogóle nie wymienia ileś osób, które to walczyły.

W Wojskowej Służbie Kobiet służyło 28 dziewcząt ze Skolimowa-Konstancina i 72 z Jeziorny. I mało o której przeczytamy w książce.

O Kęsiku pan słyszał? Jan Kęsik z Jeziorny. Sierżant z wojska, miał po wybuchu powstania utrzymać linię belwederską i utrzymał się kilka dni mimo, że chłopaki mieli kilka pistoletów. Panie, oni z VISami walili do Niemców i ci głupieli, bo nie wiedzieli kto strzela. Dopiero jak zaczęły jeździć tankietki, na własną odpowiedzialność przeprowadził chłopaków do Lasu Kabackiego, poukrywał po rodzinach od Skolimowa, do Jeziorny i Czarnowa. Ja pracowałem potem z jednym z tych co przeżyli. Przeżył Kostek Milewski, mocno postrzelony, dostał w plecy a wyszło głową.. To ta grupa wystawiła Fiszera. Wie Pan, że on tyle razy miał wyrok i uchodził cało, że nasze AK dogadało się z AL, które wezwało Armię Czerwoną. Zbombardowali Królewską Górę, ale ten znowu uciekł.

Jak słyszę, ze nad Wisłą były Bataliony Chłopskie to mnie śmiech zbiera. To byli żołnierze „Krawca”, a dowodził nimi Plebański z Łyczyna. To potem po wojnie ZBOWiD uznał ich za Bataliony Chłopskie, a oni oczywiście podpisali, żeby brać rentę wojskową. Ale to nasze AK było, wszystkim to odpowiadało. To były te pluton, z którego większość nie poszła do Powstania. Bo ja zawsze zastanawiałem się po pierwsze po co kazali nam pod koniec lipca całą broń ukrywać co nam wywozili z Warszawy, potem jak 1 sierpnia kazali ją przywieźć to było za późno. Ona pewnie gdzieś tu nadal jest poukrywana.

Jak byłem mały mieliśmy fajny metalowy pistolet do zabawy, wykopały go kury w obejściu. Ja się nim bawiłem, moi bracia, często leżał przy samej drodze. Aż zobaczył go po jakichś dziesięciu latach dziadek, zrobił się blady i złapał go, po czym wywalił do stawu. Raz tylko powiedział, cholera, żebym pamiętał, gdzie to jeszcze zakopaliśmy…

Bo nas złapali wszystkich prawie mieszkańców wsi od Opaczy po Cieciszew, dlatego nie poszliśmy i kazali nam sypać te bunkry w wałach. Największy bunkier to był w Gassach był w miejscu obecnego podjazdu do Wisły. Tam Niemcy kryli się przed rosyjskim ostrzałem. Jak walili Ruscy, to stopniowo spaliły się całe Gassy, mówiliśmy wówczas że to Niemcy zaczęli w pewnym momencie podpalać domy, aby mieć spokój. Wtedy też spłonął wiatrak w Gassach, a Niemcy wysadzili most. Jako ostatni spalił się dom Opalińskich. Pod koniec lipca został trafiony przez rosyjską artylerię. W ogóle był zamęt, zanim ten most wysadzili, to uciekli Niemcy. Wermacht powrócił dopiero 31 lipca i złapał ludzi, każąc kopać im te rowy. Praktycznie cały nasz pluton zgarnęli i 1 sierpnia przewieźli nad Wisłę od Obórek przez Opacz, Gassy, Cieciszew i Słomczyn, gdzie polecono kopać nam miejsca pod stanowiska okopów. Każdy wykopać miał nie mniej niż 5 metrów. To wtedy na terenie dawnego kościoła w Cieciszewie wykopano garnek talarów, które Niemcy wymieniali za papierosy, a jak nie patrzyli, to ci z Cieciszewa uciekli i mogli się stawić do Warszawy.

Powiem ci tak: gdy dotarł rozkaz o stawieniu się na godzinę W, do powstania zdołali pójść jedynie ci, którym udało się uniknąć wywózki nad Wisłę. Od popołudnia strumyczkiem w kierunku stacji w Jeziornie zmierzali młodzi ludzie z tutejszych oddziałów; jak od wieków wiadomo wojny i powstania są głównie udziałem wchodzącego w dorosłość pokolenia. Do każdego kursu kolejki wilanowskiej wsiadało kilku młodych mieszkańców okolicznych wsi, odjeżdżając na miejsca wyznaczonych zbiórek. Większość nie wróciła do domu, a nie wszystkich nazwiska zapamiętano. W ciągu dnia tą trasą do Warszawy podążyło kilkunastu młodych ludzi, z Jeziorny, Bielawy, Słomczyna. Na cmentarzu w Cieciszewie pośród kwater żołnierzy znajduje się grób Bolesława Wiewióry, żołnierza AK, który do niej dotarł, Powstańca Warszawy, poległego 27 sierpnia 1944 roku.. Napis na tabliczce nagrobnej brzmi “Poległ w obronie Warszawy”. Jak widać w tamtym czasie nazwa “Powstanie Warszawskie” nie była jeszcze powszechnie znana i nie utrwaliła się w świadomości, sierpniowa i wrześniowa walka była po prostu walką o wolność, o Warszawę, w której wzięło udział wielu tutejszych młodych ludzi, żołnierzy Batalionu “Krawiec”.

Po wybuchu powstania całe Powiśle zostało wysiedlone. Babcia trafiła najpierw do owczarni przy pałacu w Oborach, skąd wyrzucono na Królewską Górę rodzinę Potulickich. Miała zaledwie 17 lat i musiała zadbać o resztę rodzeństwa, zbierała wówczas buraki na polach. Potem zakwaterowywano ich w 4 kolejnych willach w Konstancinie. Od strony Warszawy widać było wówczas wyłącznie ścianę dymu. Prababcia wyszła ze śródmieścia kanałami i szukała rodziny bowiem wiedziała, że Powiśle zostało wysiedlone. Trafiła nawet do Lesznowoli, bo ktoś jej powiedział że mogą tam być u Komosów, nie wiedziała że dzieci są w Konstancinie. Spotkali się dopiero 2 listopada.

A moja Babcia wspominała, że gdy patrzyła w kierunku Warszawy, to w sierpniu nocami widać było już tylko i wyłącznie łunę. Nie mówiła co myślała, nie mając jeszcze 18 lat, pod opieką mając kilkuletnią siostrę i mojego pradziadka, który całkowicie się załamał po zniszczeniu domu rodzinnego i wszystkiego co mieli, gdy zaczęła się walka nad Wisłą, gdzie stało już radzieckie wojsko i strzelało do umacniających się Niemców.

Jeden dziadek nie miał szansy wiele mi powiedzieć, pamiętam tylko jak przez mgłę jak zabierał mnie na rowerze na te nudne uroczystości przy pomniku w Powsinie latem, a kiedy skarżyłem się, że nudzi mi się jak czytają te nazwiska z kolegami, mówił, że to nie są koledzy, tylko towarzysze broni. Drugi dziadek kiedy zacząłem zbierać znaczki i zobaczył wydaną w roku 1984 serię z okazji czterdziestolecia Powstania, o którym nic wówczas nie wiedziałem, że to była największa głupota jego życia. A potem dodał, że poszedł by jeszcze raz.

Tak generalnie wygląda cała historia tutejszych rodzin, ktoś walczył, ktoś był w Warszawie, nie wszyscy przeżyli. To zawsze były ważne opowieści, a jednocześnie bardzo zwyczajne. Więc kiedy słucham tych różnych awantur o patriotyzm i bohaterstwo, a przede wszystkim o to, czy Powstanie było potrzebne, że pamiętamy o bohaterach, o tym micie Powstania, to myślę sobie że ktoś tu czegoś nie rozumie. Bo to nie było Powstanie bohaterów, lecz zwykłych ludzi, zarówno cywilów jak i żołnierzy, kobiet, mężczyzn i dzieci.


Na podstawie rozmów, wywiadów i wspomnień rodzinnych zbieranych w latach 1994 – 2020.

Może ci się także spodobać...