Zaginiony grób

Otrzymana wiadomość była jasna; znaleźć właściwą alejkę, a nieopodal niej spróchniałe drzewo. Właśnie dlatego tego deszczowego dnia przybyłem na cmentarz, gdy podmuchy wiatru smagały drzewa na tle szarego nieba. Wichura sprzed kilku dni dała się tu we znaki, łamiąc gałęzie i zrzucając z grobów znicze, wieńce oraz kwiaty, teraz leżące na ziemi wśród potłuczonego szkła. Mimo niepogody nie żałowałem, że tu przyjechałem. Widziałem wiele cmentarzy, lecz ten lubię najbardziej, o ile oczywiście można lubić takie miejsca. Niezbyt duży, w niektórych miejscach groby tłoczą się nie pozostawiając miejsca dla ludzi, latem zawsze ukryty w cieniu porastających go drzew. Położony u stóp skarpy, na szczycie której rozłożył się XVIII-wieczny kościół, z roku na rok coraz bardziej niknący za obfitą roślinnością, choć jeszcze nie tak dawno górował nad całą okolicą, a gdy przed laty do tutejszej parafii należały nadwiślańskie wsie Urzecza, widoczny był wyraźnie z odległości wielu kilometrów. Cmentarz usadowił się na granicy dwóch istniejących od wieków miejscowości, Cieciszewa i Słomczyna, nieodwołalnie związanych ze sobą właśnie tym kościołem, pierwotnie znajdującym się w tej pierwszej, po kilku stuleciach przeniesionym do tej drugiej. Jest późniejszy niż kościół, być może powstał podczas krótkiego panowania pruskiego na tych ziemiach, w latach 1795-1806, najpóźniej w roku 1807, gdy w Księstwie Warszawskim jasno określono, gdzie należy organizować takie miejsca. Wcześniej pochówków dokonywano bezpośrednio przy kościołach, jak mówił pięknie ksiądz Jacek Dzikowski podczas mszy odprawianej w miejscu dawnej świątyni w Cieciszewie, stąpamy po ziemi, w której znajdują się kości naszych przodków…

Na cmentarzu tym spędziłem długie godziny, nie tylko dlatego, że pochowano tu większość mojej rodziny. Wiele lat temu szkicowałem tutejsze nagrobki, zafascynowany unikalnymi metalowymi krzyżami umieszczanymi na grobach przed II Wojną Światową, z czasem zacząłem badać jego historię. Od kiedy odnalazłem dokumenty związane z wielowiekową historią tych ziem i zacząłem studiować metryki tutejszej parafii, wielu pochowanych wydaje mi się dużo bliższych. Gdy widzę nazwiska na nagrobkach wiem, że leżą tu potomkowie osób mieszkających tu nierzadko w XVII i XVIII wieku. Jak choćby Magdziarz, Andziak, Utrata, Wiewióra czy Baran. Albo Karczewscy, zapewne wywodzący się z Karczewa, związani w XIX wieku z tutejszą Papiernią, z których jeden dotarł aż do Hiszpanii, gdzie w roku 1808 brał udział w wojnach napoleońskich. Teraz spoczywa w tym miejscu i nikt nie pamięta już jego historii. Jak i wielu innych historii leżących tutaj osób, bo zapominamy zbyt szybko. Jesteśmy ich spadkobiercami, wszyscy, którzy przyszlismy tu po nich. Przez siedem wieków parafia w Cieciszewie i Słomczynie była jedną z największych na Mazowszu, obejmując swym zasięgiem tereny od Jeziorki wzdłuż Wisły i miejscowości zagubione w lasach takie jak Łubna czy Szymanów. Większość mieszkańców tych okolic od XIX wieku spoczywała właśnie na tym cmentarzu. Urodzeni po drugiej stronie rzeki, w Jeziornie Królewskiej czy Bielawie znajdowali kres swej drogi w Powsinie. Lecz do Słomczyna trafiali wszyscy mieszkańcy nadwiślańskich wsi, lasów chojnowskich, a nawet Jeziorny Oborskiej i pracownicy tutejszej Papierni.

 Cmentarz nie tylko we mnie wzbudza takie uczucia. Miron Białoszewski ponoć przychodził tu po pijanemu drogą z Obór, gdzie w dworze znajdował się Dom Pracy Twórczej Literatów. O północy snuł się wokół kaplicy Potulickich szukając natchnienia. Skądinąd dowiedziałem się wreszcie ostatnio kto wybudował tę kaplicę i kiedy to nastąpiło, a także iż na jej utrzymanie złożono 200 rubli srebrem. Lecz o tym innym razem. Są tu także inne kaplice. Cegła po cegle rozsypuje się kaplica Marchwińskich a z jej dachu wyrastają drzewa. Złożono w niej właściciela Brześcc i Kawęczyna, Bonawenturę Marchwińskiego, zamieszkującego do roku 1858 w istniejącym po dziś dzień dworze w Turowicach, który także powoli dociera do swego końca. Marchwiński zakupił tutejsze dobra od ostatniego z Szymanowskich, dumnej rodziny, która przez wieki toczyła spory z magnackim rodem Wielopolskich, posiadającym od połowy XVII wieku sąsiednie ziemie oborskie. Wszyscy oni już dawno odeszli, lecz gdy czytam dokumenty sporządzone ich ręką wciąż pozostają żywi. Gdy czytam pisma Bonawentury Marchwińskiego kierowane do Potulickich z Obór i Rossmanów z Bielawy o nadchodzącej wiślanej fali, mogącej zmyć budowane wały, mam wrażenie, że mowa o powodzi, która dopiero nadejdzie.

Miejsce, którego szukam znajduje się obok innej kaplicy, w której pochowano Fagońskich, ekonomów dóbr oborskich. Dobra te rościągały się od Jeziorki aż po Kawęczyn i należała do nich większość tutejszych wsi i obecnych terenów gminy Konstancin-Jeziorna. Także o tym pamiętają już chyba tylko wyłącznie pasjonaci i niektórzy mieszkańcy tutejszych wsi. Jeden z Fagońskich był świadkiem chrztu Marianny Konstancji Potulickiej, od drugiej imienia której nazwę swą wzięło późniejsze letnisko… Jednakże grób, który wreszcie znalazłem po miesiącach poszukiwań nie ma wiele wspólnego z rodem Potulickich. To zwykła porośnięta mchem płyta nagrobna, znajdująca się tuż przy drzewie, na której napisano iż złożono w tym miejscu Ignacego Robaka, mającego lat 18, zmarłego z ran odniesionych pod Chojnowem. To powstaniec styczniowy, który odszedł w maju 151 lat temu. Jak wpisano w akcie jego zgonu czeladnik z Papierni, o którym z czasem wszyscy zapomnieli. Nie wiemy czy rzeczywiście się tak nazywał, pewne jest jedynie, że walczył w oddziale Kononowicza. I oddał życie w bitwie nad rzeką Jeziorką, nieopodal Żabieńca. Po drugiej stronie drzewa znajduje się inna omszała płyta, z roku 1865, gdzie złożono naczelnika Antoniego Smolińskiego, urzędnika administracji. Zupełnie jakby pilnował z ramienia władz młodego powstańca nawet po jego śmierci.

Szukałem tego grobu przez miesiące, aż w końcu przestałem, bowiem wiele osób powiedziało mi, że już dawno nie istnieje i wskazało miejsce gdzie niegdyś się znajdował. Przestałem wówczas przemierzać alejki cmentarza. Okazało się, że grób wciąż istnieje. To pokazuje jak ulotną rzeczą jest ludzka pamięć i jak wiele relacji należy traktować z dystansem. Ważne, że grób się znalazł. Choć nie mam pojęcia jak to się stało, że go nie zauważyłem, bowiem w miejscu jego lokalizacji byłem nie raz. Może wówczas pokrywał go śnieg? To już nie ważne.

Napis głosi: “Ignacy Robak zmarł dn. 27 maja 1863 roku z ran odniesionych pod … Chojnowem”

W tutejszej gminie pamięć historyczna nie sięga poza letnisko Konstancin. Rzadko upamiętnia się dawne wydarzenia takie jak Powstanie Styczniowe. Nasza tradycja to w dużej mierze pamiątki materialne, które bardzo łatwo zniszczyć. Czy będą to zabytkowe wille takie jak Julisin czy dawne groby… Zawsze znajdzie się osoba, która dla choćby bieżącego zysku wybuduje w miejscu pamięci coś innego, wiedząc że po dekadzie mało kto będzie pamiętał co zaszło, w kilka lat zapomni się choćby o istnieniu „Julisina”, a po pół wieku będzie to już głęboka przeszłość. Bądź też zrobi z innych przyczyn. Lecz to co przetrwa to opowieść. Po to jest ten blog. Zapomnieliśmy o naszej przeszłości, a ja zbierając ją z zachowanych skrawków odkrywam ją nie tylko dla siebie. Nawet jeśli ktoś przechowa w pamięci i przekaże dalej niewielki ułamek opisywanych tu historii, bądź opowie o nich komuś innemu lub da je komuś do przeczytania, one nie zginą. Tak jak historia Ignacego Robaka, zapomnianego powstańca styczniowego, czeladnika nieistniejącej już papierni, pochowanego tu dzięki dawno już nieżyjącym mieszkańcom tych ziem.


Wszystkich, którzy chcą poznać losy Ignacego Robaka oraz oddziału Kononowicza walczącego na terenach między Warką a Chojnowem odsyłam do tekstów, które je opisują, a także moje poszukiwania zaginionego grobu.

Dziękuję p. Zbigniewowi Bączkowskiemu z Cieciszewa za pomoc; jak się okazało po miesiącach poszukiwań jak zawsze najciemniej było pod przysłowiową latarnią.

Może ci się także spodobać...