1 sierpnia 2015

Nachodzi mnie refleksja, że choć dzisiaj i jutro czcić będziemy przede wszystkim pamięć walczących w Postaniu, nie powinniśmy zapominać także o ludności cywilnej, która wzięła w nim udział.

31 lipca 1944 moja prababcia Romana została w Gassach ranna odłamkiem rosyjskiej bomby, gdy Armia Czerwona oraz LWP atakowały umocnienia niemieckie na linii Wisły, po zniszczeniu mostu w Ciszycy usiłując zająć przeprawę. Niemiecki felczer nie zdołał usunąć odłamka, więc wozem Wermachtu wraz z innymi rannymi przewieziono ją do Szpitala na Czerniakowie. Tam zastał ją 1 sierpnia. Z Warszawy wyszła kanałami, nie mając pojęcia co dzieje się z jej rodziną. Jej córkę (czyli moją babcię) ewakuowano wkrótce z Gassów i zakwaterowano w Oborach oraz konstancińskich willach wraz z pozostałymi mieszkańcami wsi. Obie odnalazły się dopiero wiosną 1945 roku w Pruszkowie, żadna nie miała pojęcia czy druga z nich żyje. Z kolei na wieść o bombardowaniu Gassów stryjek Magdziarz zdecydował, że nie jest to bezpieczne miejsce dla 14-letniej Krysi i zabrał ją do Warszawy. Kolejką wilanowską jechał wraz z podążającymi na miejsce planowanej zbiórki o godzinie „W” mieszkańcami tutejszych wsi, którzy zdołali wymknąć się Niemcom, którzy zabrali większość młodych mężczyzn do kopania umocnień (między innymi dlatego mój dziadek nie dotarł do Warszawy i walczył w Kabatach, ale to już inna historia). Dwa tygodnie później zginęła Krysia Magdziarz, nie mająca wcześniej związku z działalnością niepodległościową, padła od hitlerowskiej kuli jako łączniczka AK. Jej grób znajduje się na cmentarzu w Słomczynie, gdzie pochowano również wielu innych walczących, z dala od głównej kwatery Batalionu „Krawiec”. To oczywiście jedna z wielu rodzinnych opowieści, zapewne wielu z was ma podobne, może ktoś będzie się chciał jakąś podzielić?

W każdym razie kiedy ktoś mnie pyta, czy Powstanie miało sens, ja odpowiadam jednym. Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, bowiem Powstanie jest dla mnie doświadczeniem rodzinnym, w którym wzięli udział zarówno walczący jak i cywile. Takie pytanie nie ma więc dla mnie sensu. Kiedy byłem mały i dziadek zabierał mnie do Powsina na obchody i spotkania ze swoimi żyjącymi kolegami, nabrało dla mnie zupełnie innego wymiaru. Dziś wszyscy stawiają się na apel poległych.

Dlatego jutrzejsza uroczystość w Mirkowie jest tak ważna, z uwagi na obecność p. Barbary Kulińskiej-Żuchowicz, jednej z ostatnich żyjących bohaterek tamtych dni, którą udało się wreszcie upamiętnić.

Do posłuchania wrzucam wam teledysk promujący „Czas honoru”, zawierający sceny kręcone w tej samej Papierni, w której wybuchły 71 lat temu walki.

Może ci się także spodobać...