W małym dworku

1 marca obchodzimy Narodowy Dzień Pamięci „Żołnierzy Wyklętych”. Z rozmaitych powodów (nie tylko politycznych) podejście do obchodów wywołuje nierzadko skrajne reakcje. Wdawał się w rozważania na ten temat nie będę, na blogu pisałem kiedyś o “Barrym“, pojawił się także gościnny tekst Tomasza Zymera o “Ince”. Rzecz nie tylko w żołnierzach wyklętych, nie wszyscy poszli po wojnie do lasu, niektórzy usiłowali żyć zwykłym życiem, lecz im na to nie pozwolono. Wśród nas po dziś dzień żyje cicha bohaterka, p. Barbara Żugajewicz-Kulińska, która wzięła udział w Powstaniu Warszawskim, biorąc udział w walkach o tutejszą Papiernię. A po wojnie miała za to zapłacić straszną cenę. Jutro odbędzie się z jej udziałem spotkanie – szczegóły na zamieszczonym na dole wpisu plakacie. Ponadto obejrzeć będzie można film o działalności UB w willi “Biały Dworek”. Właściwie to MBP, bo jako taka Służba Bezpieczeństwa jeszcze nie istniała, ale to nic nie znaczący szczegół. Ironia historii sprawiła, iż mało kto pamięta, iż w tej willi będącej później częścią STOCERu, katowano ludzi. Informacji tej nie znajdziemy nawet w tutejszych spacerownikach, zaś kultura masowa przetworzyła tę informację, tworząc legendę czerwonego kata z UB, który straszyć ma w opuszczonym komisariacie MO na ulicy Niecałej, gdzie UB swej siedziby nigdy nie miało. Lecz nim do tego doszło, po zniszczeniu warszawskiego szpitala Św. Ducha, willa stała się miejscem, gdzie operacje przeprowadzali ewakuowani stamtąd lekarze. Jak chcą niektóre wspomnienia, w tajemnicy operowano tu nocami rannych Powstańców. Po wojnie willa stała się siedzibą UB, a piękna mozaika nad wejściem, widoczna na zdjęciu poniżej, zamiast lekarzy i żołnierzy AK, witała funkcjonariuszy reżimu. Twórcy filmu zadali mi pytanie, jak długo “Biały Dworek” był siedzibą organów. Dokumenty w IPN na ten temat milczą, ja jednak obstawiłbym lata 1954 – 56, co wiązało się z wygaszaniem i likwidacją osiedla na Królewskiej Górze, a także rozwiązaniem MBP po ucieczce Józefa Światły. W tym czasie siedziba ta została przeniesiona do Włoch. Lecz nim do tego doszło, “Biały Dworek” zmienił się w miejsce terroru. I o tym dziś chciałbym przypomnieć, publikując mało znaną relację p. Barbary, o tym co spotkało ją po wojnie. Pełny tekst jej powstańczych wspomnień znajduje się w archiwum historii mówionej. Przeczytajcie.

Po wyzwoleniu trzeba było zapłacić za patriotyzm (…) i zaczęła się działalność UB. Istnieje do dzisiejszego dnia piękna willa, wtedy jeszcze piękna, pod tytułem „Biały Dworek”, rzeczywiście był piękny biały dworek, za którą to siedzibę wybrał sobie pan Zbigniew Trams – szef UB w 1946–1947 roku. Zaczęło się z jego strony postępowanie takie, jak wszystkich UB-owców, z tym że różnie to robili, w różny sposób, różnymi metodami. Ja wówczas miałam lat siedemnaście.

Zostałam porwana, brzmi to może dzisiaj troszeczkę śmiesznie, ale autentycznie zostałam porwana. Wracałam mianowicie od przyjaciół z korepetycji, bo już wtedy uczyłam się, w szkole u Rejtana na Królewskiej Górze w Konstancinie było już liceum uruchomione, wszyscy zaczęliśmy kontynuować przerwaną podczas Powstania naukę. (…) Była taka sytuacja: to był 6 grudnia 1945 roku, to pamiętam dokładnie, tak jak datę urodzenia, takich rzeczy się przecież nie zapomina. Wyszliśmy z domu kolegi, który mieszka powiedzmy kilometr ode mnie, było mroźnie, ale bez śniegu, dosyć ostro. Weszliśmy do otwartej zresztą furtki [mojego domu]. Kolega, grzeczny chłopak, chciał mnie odprowadzić do samych drzwi domu i w momencie, kiedy wzięłam za klamkę, a była to szarówka, nie zdążyłam wziąć za klamkę i zastukać, żeby mnie domownicy otworzyli drzwi, z tyłu podeszło do mnie jakiś dwóch mężczyzn, wykręcili mi ręce, mojemu koledze również, jeden z nich dał mi kopniaka w tyłek i wyprowadzili nas z ogrodu. Nie zdążyłam nawet pisnąć, krzyknąć, nie było czasu, to było tak wszystko szybko, że absolutnie nie było czasu. Zaprowadzili nas właśnie do tego „Białego Dworku”, do siedziby UB i po drodze domyślałam się, że coś się zaczyna dziać, że coś jest nie tak. Zresztą ojciec mój, który był człowiekiem bardzo czujnym i obserwował, co się dzieje w Polsce, uprzedzał mnie, żebym nigdzie nic nie mówiła, nie rozmawiała, nie nawiązywała żadnych kontaktów, przestrzegał mnie. Wszystko to wiedziałam, miałam tylko okazję włożyć rękę do kieszeni mojemu koledze, miałam bardzo piękny pierścionek na palcu, zresztą dostałam go od ojca z jakiejś okazji rocznicowej, ten pierścionek koledze wrzuciłam do kieszeni, bo wiedziałam że mi zabiorą, bo mój przypadek nie był pierwszym przypadkiem. Oczywiście Wojtek przybiegł, pierścionek zaraz oddał ojcu, wszyscy już w domu wiedzieli, że Baśka jest aresztowana, bo on rozstał się ze mną przy tej instytucji, o której mowa, to znaczy przy Urzędzie Bezpieczeństwa, przy siedzibie Urzędu Bezpieczeństwa. I tam się zaczęło dopiero to, co powiedziałam na wstępie, że zaczęło się drugie życie za patriotyzm. Najpierw kazali mi się rozebrać, później musiałam wysłuchać całej masy różnych uwag na temat swojego ciała, że tu trochę jest za dużo, tu trochę za mało, był tam właśnie pan Zdzisław Trams, mówię to po raz pierwszy: pan Trams, bo się nigdy nikt nie interesował, co się z nim stało, a bił tutaj, maltretował, dziesiątki młodzieży.

Ale poza panem Tramsem moim głównym katem, to był mój kolega, z lasu, pan Roman Wernio, też mówię nazwisko, nie ma już tajemnic w tej chwili żadnych. Był to parobek z dawnego majątku państwa Branickich w Wilanowie, który przyszedł do nas do lasu, do nas mówię, do naszego lasu chojnowskiego, powiedział, że ma broń i że bardzo chętnie będzie walczył w partyzantce. Został przyjęty jako ochotnik, rozpracował całe środowisko i po wejściu Sowietów i NKWD i UB naszego polskiego, wszystko miał gotowe. Tak że mnie lejąc, bijąc, ja właściwie nic nie musiałam mówić, oni wszystko wiedzieli. Odwrotnie, ja się od nich dowiadywałam, czego mam nie mówić, bo wiedziałam, że oni już to wiedzą. Bicie wyglądało tak jak wszyscy opisują, wszyscy wiemy doskonale, jak się biło, ja to wszystko przeżyłam, z tym że miałam wtedy siedemnaście lat i było dwóch młodych chłopów, niewiele ode mnie starszych, jeden miał może dwadzieścia dwa, drugi może dwadzieścia cztery. Trams nie wiem, może mniej, dobrze zbudowani jeden i drugi, oni mi się kazali rozebrać i postawili mnie na stołku o trzech nogach, kazali mi przewiesić się przez stołek. Dostałam po kręgosłupie ze trzydzieści razy pałka metalową, obciągniętą gumą. Uwaga pana Tramsa wobec mojego kolegi z lasu, pseudo-kolegi z lasu: „Wiesz co, lej, nic jej nie będzie, nie zdechnie, dobrze zbudowana, lej, nic jej nie będzie”. No więc efekt tego był taki, że, wtedy jeszcze nie byłam taka rozsądna, jak w tej chwili, byłam strasznie pyskata, zwymyślałam ich od bandytów, od bandziorów, od najgorszych, im więcej się z nimi kłóciłam, tym więcej dostawałam.

W pewnym momencie usłyszałam: „Hmhm” – takie chrząknięcie, w którym rozpoznałam mojego ojca, on siedział za drzwiami i czekał na mnie, ponieważ powiedzieli mu, że owszem jestem na zeznaniu, ale zaraz będę, zaraz mnie wypuszczą. Nie prawda, wcale mnie nie wypuścili, tak mnie zbili, że następnego dnia, jak mnie ojciec odbierał od nich, to lekarz powiedział: „Wie pan co, niech pan Baśce wezwie raczej księdza, bo ja już tutaj nic nie pomogę”. Byłam zbita, dwa miesiące nie chodziłam do szkoły, ponieważ byłam koloru przysłowiowej wątroby. Do dzisiejszego dnia zresztą odczuwam bóle kręgosłupa, ponieważ miałam pęknięty w dwóch miejscach kręgosłup, to niestety nie daje się tego zreperować i już się nie zreperuje.

Od tamtej pory zaczęło się: wzywania, nękania, właściwie co dwa, trzy tygodnie musiałam się meldować. Pan Trams z powodu mojej osoby nie pozwolił mojej klasie zrobić studniówki, kiedy już przygotowaliśmy się w następnym roku do matury. Wszędzie za mną ktoś łaził, do tego stopnia, że wpadłam w tak straszną nerwicę, że jak mnie ojciec wysłał na rehabilitację do Zakopanego, w gronie moich kolegów, przyjaciół, to mnie się ciągle wydawało, za mną szedł mój brat, a mnie się ciągle wydawało, że idzie za mną ktoś, kto mnie zaraz złapie za ramię i mnie wepchnie gdzieś, albo zrobi mi jakąś krzywdę.

To trwało do 1956 roku.(…)

źródło: wspomnienia Barbary Kulińskiej w AHM

P. Barbara nie była żołnierzem wyklętym, podczas wojny należała do oddziału NSZ, który w chwili wybuchu Powstania był już częścią AK. Lecz to przynależność do NSZ sprawiła, że była po wojnie prześladowana. Pod powyższym linkiem znajdziecie dalszy ciąg wspomnień pani Barbary, włącznie z opisem procesu o szpiegostwo jaki jej w połowie lat pięćdziesiątych planowano wytoczyć. A podczas spacerów spoglądając na “Biały Dworek” warto pamiętać, że skrywa on w sobie fragment tragicznych losów wielu mieszkańców tych okolic.

we wpisie wykorzystano zdjęcie ze zbiorów WMK, autorstwa Iwony Sygowskiej (mozaika)  oraz akwarelę autorstwa Stanisława Kurka

EDIT: 14 maja 2019 – od napisania wpisu upłynęło kilka lat, w międzyczasie p. Barbara udzieliła kilku wywiadów Kamilowi Myszyńskiemu z nieistniejącej już gazety Stacja Południe. Złożyły się one na książkę wspomnieniową, którą przeczytać można w tym miejscu.

Może ci się także spodobać...