Piwowar z Bielawy

Prima Aprilis już minął, więc dzisiejszy wpis na poważnie, choć w nieco żartobliwym tonie. W okolicy nie ma już browarów, piwo Konstancin od trzech lat produkowane jest w zupełnie innym regionie kraju, a browar Obory przestał funkcjonować. Jego istnienie przywoływane jest dość często, bowiem wzmiankowany był w XVIII wieku jako miejsce, gdzie Hieronim Wielopolski rozpoczął produkcję doskonałego piwa angielskiego, lecz w tych stronach było jeszcze wiele browarów. Choć nie zyskały takiej sławy, każde „dominium” czyli majątek ziemski, w tamtych czasach produkowało piwo zarówno na potrzeby własne, rozprowadzając je po licznych karczmach, jak i sprzedając je do pobliskich miast, takich jak Warszawa. Proces ten opiszę innym razem, bo jest niezwykle ciekawy, dzisiaj przyjrzyjmy się browarowi w Bielawie. Pod koniec XVIII wieku założył go kasztelan Antoni Barnaba Jabłonowski, do którego majątek podówczas należał, a zlikwidował go dopiero kryzys lat trzydziestych XX wieku, kiedy nadal należał do dawnych właścicieli Bielawy, wówczas reprezentowanych przez Karolinę Rossman. Do rejestru zabytków wciąż wpisany jest zachowany fragment browarnego muru z roku 1860. Aby robić piwo niezbędny był mistrz piwowarski, bowiem nie była to sztuka łatwa, zważyć piwo zadaniem prostym nie było, a przypominam, że mówimy o czasach sprzed pasteryzacji, gdy piwo zmieniło się co prawda z zielonego napoju o gęstości zupy, podawanego jako polewka również dzieciom, lecz nie stało się jeszcze do końca napojem jakim znamy. Bez piwowara doglądającego procesu fermentacji i znającego jego tajniki wychodził co najwyżej płyn, który można było wylać, toteż mistrzów podkupywano, opłacano sowicie i o nich walczono, wykorzystując każdy sposób by ich zdobyć. Nawet kiepski piwowar był na wagę złota, lecz jeśli myślano o czymś więcej, niż tylko dystrybucja piw w lokalnych karczmach, gdzie pieniądz zostawiali urzyccy chłopi, należało poszukać mistrza z prawdziwego zdarzenia. Zwłaszcza, że by jeśli piwo jakości było podłej, chętnie sięgali oni po zakazane trunki, czyli piwo warzone w sąsiednich dominiach, którego podawanie było zakazane.

Latem 1807 piwo warzone w Wilanowie jakości najlepszej nie było, a świadomy tego faktu był ówczesny administrator dóbr wilanowskich, podjął próbę zastąpienia piwowara z Wilanowa innym. Przeprowadził więc intrygę, mającą na celu podkupienie lepszego wyrobnika. W owym czasie majątek wilanowski obejmował Powsin, granicząc z leżącymi na południe dobrami bielawskimi należącymi do kupieckiej rodziny Braeunigów. Wiedząc, iż piwowarowi bielawskiemu kończy się kontrakt (co ustalił uprzednio dzięki zaufanym ludziom) w tajemnicy posłał do Bielawy swego wysłannika, wybierając do tego celu Żyda, który odwiedził browar pod fałszywym pretekstem, gdzie zaczepił tutejszego piwowara Beniamina Schultza. Piwowar na propozycję objęcia browaru wilanowskiego zareagował pozytywnie proponując, iż z każdego korca przeznaczonego na warzenie piwa otrzyma 27 groszy. Kolejne negocjacje prowadzono w Wilanowie, gdzie z kolei w tajemnicy przybył Schultz, by ugodzić się co do zapłaty. Projekt umowy posłano przez Żyda do Bielawy, acz piwowar negocjował dalej, odesłał umowę dopisując do niej, iż z każdego wora otrzyma dodatkowo beczkę piwa, którą będzie mógł sprzedawać. Administrator Wilanowa musiał być mocno zdesperowany, bowiem na zmiany przystał, Schultz kontrakt podpisał, a następnie rozwiązano umowę z piwowarem z Wilanowa, oczekując objęcia przez nowego obowiązków.

Acz niespodziewanie Schultz kontrakt odesłał. Poinformował, iż nie zamierza piwa w Wilanowie warzyć w ogóle. Najwyraźniej o wszystkim dowiedział się rządca dóbr Bielawy o nazwisku Borowski, który zaproponował piwowarowi nowy kontrakt, na znacznie lepszych warunkach. Administrator Wilanowa mógł chwilowo jedynie się wściekać i grozić Sądem, acz piwo warzyć trzeba było. Nie było wyjścia, trzeba było zwrócić się do zwolnionego piwowara, który oczywiście nie mógł nie skorzystać z okazji. Jak zanotował administrator Gellani: „W takowym więc zdarzeniu kiedy iuż piwowara dawnego odprawiłem i innego maystra dobrego dostać nie mogłem, musiałem więc dawnego piwowara obligować aby został na miejscu, ten profitując rachował mi różne z okazji tej wydatki i niechęć zupełną okazał wrócenia się nazad tak, że przy wielkim targu lewdwiem go mógł zobowiązać do pozostania”. Finalnie Wilanów pozostał więc z kiepskim piwowarem, któremu trzeba było zapłacić dużo więcej, bowiem warunki jakie postawił świadom sytuacji, okazały się prawie zaporowe. Nie było wyjścia, trzeba było zacisnąć zęby i zapłacić, a co gorsza wytłumaczyć to hrabiemu Potockiemu. Administrator zdecydował się nie czynić tego osobiście, a swój list zaczął od słów: „Żem chory obłożnie, przeto nie mogąc do hrabiego osobiście, uświadamiam rzecz następującą” następnie całe zdarzenie opisał, usiłując wyjaśnić okoliczności, które doprowadziły do tego, iż sowicie został opłacony piwowar, który piwa warzyć najwyraźniej zbyt dobrze nie potrafił. Jako, iż piwowar bielawski warzyć piwa nie zaczął, ani nie pobrał wynagrodzenia, nie sposób było podać go pod Sąd i w ten sposób Wilanów został z podłym piwem, które ktoś musiał wypić.

A na zakończenie, skoro już jesteśmy przy Bielawie i browarze, a za nami Wielkanoc, piosnka spisana w okolicach tegoż w XIX wieku przez Oskara Kolberga:

A w browarze grają gracze,
Pod browarem Maciek skacze,
Czemuś ty, Maćku, mocny?
Bom jadł placek wielkanocny.

Źródła i literatura:

  • AGAD, AGWil
  • Oskar Kolberg, Pieśni ludu polskiego, Warszawa 1857

Może ci się także spodobać...