Podróż do Konstancina – lato 1950 r.

Przezabawny tekst na temat podróży do Konstancina w lipcu 1950 r. opublikowało powojenne czasopismo “Mucha”. 
 
Jego autorką była urodzona w Warszawie 22 listopada 1918 r. Anna Lechicka . Na Uniwersytecie Warszawskim studiowała prawo i psychologię. W latach II wojny światowej była żołnierzem Armii Krajowej. Po wojnie pracowała w redakcjach “Muchy” i “Szpilek”. Zmarła 23 listopada 2002 r. Była członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Jej drugim mężem był Andrzej Kuśniewicz.
 

KŁOPOTY PANI KIZI

 

Nie mam nic przeciwko naszej komunikacji. Owszem, podobają mi się Chaussony i Mafawagi, a odkąd poznałam pewnego przystojnego inspektora drogowego uważam, że w dziedzinie komunikacji jest u nas coraz lepiej. Ale ostatnio bardzo zraziłam się do P.K.S.

A wszystko dlatego, że jestem zwolenniczką konsekwencji w postępowaniu. Staś wprawdzie twierdzi, że nie znam znaczenia tego słowa, ale to jest oczywiście złośliwość z powodu tego przystojnego inspektora.

Konsekwentne np. są M.Z.K., które nigdy nie ulegają podszeptom tzw. opinii i z żelazną konsekwencją nie otwierają okien w trolejbusach, nawet w lipcowe upały. A w P.K.S. inaczej. Brak decyzji i stałych zarządzeń. Posłuchajcie.

Chausson APH 47, lato 1949 r. za: ztm.waw.pl

W ubiegłą niedzielę pojechaliśmy ze Stasiem do Konstancina. Owszem, ładnie tam jest i zielono, ale nie zdążyliśmy zwiedzić nawet najbliższej okolicy, bo cały dzień wypoczywaliśmy po podróży z Warszawy, przy czym mnie urwano rękaw od sukni, a Staś zgubił koszyk z prowiantem. Byliśmy więc nieco zgaszeni. A kiedy pod wieczór poczuliśmy się wypoczęci, to okazało się, że już najwyższa pora wracać do Warszawy. Ale jak? Autobusy P.K.S., jadące od strony Chylic, były tak przeładowane, że nie zatrzymywały się w Konstancinie. Poszliśmy więc na piechotę do Chylic. Nawet niedaleko, 7 km. Ale jak doszliśmy, to już naturalnie nie było mowy o tym, żeby się czuć wypoczętym. Za to Staś cieszył się jak dziecko, że wsiądziemy na krańcowej stacji i będziemy mieli miejsca siedzące. Wszyscy stali grzecznie w kolejce. Nadszedł autobus i cóż się okazało? Że nikt nie wysiada. Bo wszyscy jadą z powrotem do Warszawy. No to nasza kolejka otoczyła autobus i zażądaliśmy stanowczo, aby pasażerowie wysiedli i stanęli w kolejce. Co nerwowsi rzucili się do rękoczynów, a Staś, który ma wielki respekt dla władzy, zwrócił się w tej sprawie do konduktora. 


— Nic nas to nie obchodzi — powiedział pan konduktor. — Jest zarządzenie dyrekcji, że jak pasażer płaci, to może jeździć bez wysiadania nawet cały dzień bez przerwy.
— Wierzy pan w cuda?
— Nie.
— A ja wierzę, przed chwilą sam widziałem. Tłok, że trudno się docisnąć.
— A nic panu nie zginęło?
— Nie.
— No, to rzeczywiście cud!

No to wtedy ci mniej nerwowi też rzucili się naprzód, a reszta podżegała do boju. Oboje ze

Stasiem jesteśmy ludźmi łagodnymi, więc stłumiliśmy łzy rozpaczy i poszliśmy z powrotem do Konstancina (siedem kilometrów). A w Konstancinie wsiedliśmy do autobusu, jadącego do Chylic, aby wskazaną nam złą drogą, dojechać do Warszawy. I znów cieszyliśmy się jak dzieci.
Mavag TR5, 1950 r. za: nr.waw.pl
A w Chylicach okazało się, że konduktorka ma inne zapatrywania, niż jej poprzednik. 
 
— Pojadą ci, co stoją w kolejce! — krzyknęła stanowczo. — Jest zarządzenie dyrekcji, że wszyscy pasażerowie muszą wysiadać i stanąć w kolejce, jeśli chcą wracać. 
 
I znowu zaczęła się bójka. Tym razem, tragicznym zrządzeniem losu, walczyliśmy ze Stasiem po przeciwnej stronie barykady, po stronie tych, co byli w autobusie. Do boju zagrzewała nas myśl, że jeśli wysiądziemy i staniemy w kolejce, aby czekać na następny autobus, to akurat nowy konduktor może okazać się zwolennikiem pasażerów, jadących z nim razem i — aż strach pomyśleć — znów zostaniemy na miejscu, pójdziemy do Konstancina, wsiądziemy w autobus do Chylic, tam konduktor innych poglądów, wyrzuci nas z wozu itd., itd. aż do koszmarnego poranka dnia następnego. 
 
Czyż można się więc dziwić, że zraziłam się do P.K.S.? Już wolę M.Z.K. Przynajmniej zawsze wiem z góry, co mnie czeka: w zimie okna uchylone, w lecie zamknięte. Żadnych niespodzianek!

 

 
ANNA LECHICKA 

 

 
“Mucha” nr 31 z 30 lipca 1950 r.

Może ci się także spodobać...