Europa jesienią

Jesień zastała mnie w Europie. Znalazła mnie w Hadze, gdzie ciepła pogoda i zieleń nie zwiastowały schyłku lata. Choć właśnie się rozpoczynała, liście nie zaczęły jeszcze żółknąć w nadmorskim klimacie Holandii. Chodziłem korytarzami bogato zdobionego Vreispalais, po polsku zwanego Pałacem Pokoju zastanawiając się o czym mogli myśleć ludzie przebywający w tym miejscu ponad 100 lat wcześniej, w roku 1914. Bowiem Pałac Pokoju wzniesiono na siedzibę Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości, powołanego z początkiem XX wieku. Tu miano sądzić zbrodnie wojenne, wyniki starć i potyczek toczonych z dala od Europy. Jego wybudowanie było skutkiem podpisania konwencji haskiej w 1899, wskutek którego postanowiono, iż miejsce Trybunał powinien mieć stałą siedzibę. Podjął się tego Andrew Carnegie i wydał na to 1,5 miliona dolarów, nawet jak na tamte czasy olbrzymie pieniądze. Pałac gościł w roku 1907 monarchów i władców, którzy dołożyli się do jego wyposażenia zwożąc marmury, dzieła sztuki, dekorując wnętrza i ściany gigantycznymi kobiercami. Choć Trybunał wyniósł się do innego budynku, wciąż właśnie tu odczytywane są orzeczenia.

Skorzystałem z uprzywilejowanej sytuacji i przyznanej swobody, bo turystów się tu wpuszcza rzadko i nie pozwala robić zdjęć. Ale również samodzielnie musiałem dekodować znaczenie tych wszystkich mozaik i obrazów, bo wszystko tam jest zaplanowane, prowadząc gościa do jedynej słusznej konkluzji. Na podłodze „Sol iustitiae illustra nos”, czyli „Oby oświeciło nas słońce sprawiedliwości”, stanowiące jednocześnie motto Uniwersytetu w Utrechcie. Schody prowadzą na półpiętro, gdzie w centralnym punkcie do środka zbiegają się mozaiki – los i gniew wojny prowadzą do mądrości ludzkiej i sprawiedliwości, które przeradzają się w pokój. Z piętra wszystko błogosławi posąg Chrystusa. Widać w tym wszystkim duch czasu i wiarę epoki, że wojny już nigdy nie będzie, bo pokój jest najwyższą wartością dojrzałej ludzkości. Mozaikowe zdobienia to jeszcze czysta secesja, belle epoque i XIX wiek, choć budowę pałacu finalizowano w roku 1913. Miał gościć trzecią konferencję haską w roku 1914, nie zdążył, choć przecież jeszcze w roku 1912 Jan Bloch i wielu innych udowodniło przekonująco, że wojna w Europie jest nieopłacalna. No a jeszcze jesienią 1914 w murach tego pałacu padło zdanie, że potrwa krótko i będzie wojną, która położy kres wszelkim wojnom.

Holenderski pałac pokoju wzniesiono by wojny uniknąć, Uniknąć to złe słowo, bowiem bogate zdobienia pałacu jednoznacznie wskazują, na niezachwiane przekonanie, iż wojny nigdy nie będzie, bowiem pokój i sprawiedliwość są najwyższym dobrem cywilizowanej europejskiej ludzkości. Tej samej, która niczym w słynnej książce Jana Blocha miała już nigdy nie walczyć, gdyż w Europie końca belle epoque, było to przecież całkowicie nieopłacalne.

Kiedy zaczęła się wojna nikt już o tym nie myślał. Wszyscy parli do zwycięstwa, ochotnicy dla chwały swych krajów maszerowali pokonać przeciwnika. Haga i Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości stały się niczym więcej niż li tylko mrzonkami. Gdy jesienią 1914 roku front dotarł do gminy Jeziorna nikt o tym nie myślał, zapewne nikt z mieszkańców Urzecza nie miał również o tym pojęcia.

Położone pod Wiedniem Schonbrunn to zupełnie inne miejsce niż Pałac Pokoju, dziecko swych czasów i licznych wojen. Stąd Maria Teresa przesuwała kolumny swych wojsk ginących szparko w imię jej porządku, tu cesarz Francuzów upokorzył Austriaków podpisując pokój, stąd Metternich strzegł porządku Europy w imieniu Świętego Przymierza. Tu zmarł Franciszek Józef i wreszcie w tych murach cesarz Karol abdykował, kładąc kres 600 latom monarchii austriackiej. To było już w innym świecie, niż cztery lata wcześniej, gdy do wojny parły wszystkie mocarstwa. I ludzie, młodzi, gniewni, przekonani o swych racjach, pragnący położyć kres upokorzeniom jakie doznawały ich kraje, udowodnić ich potęgę. Bilans tego co miało nastąpić kilka lat później, był niewyobrażalny. A przecież prawa historii są niezmienne, tak jak po wojnach napoleońskich Kongres Wiedeński określił Europę na nowo, tak samo jasnym musiało być, że każda kolejna wojna zmieni nie tylko układ sił. Z perspektywy stu lat wydaje się niewyobrażalnym, że nikt tego nie przewidział.

Napisałem tekst o latarniach w roku 2014, sto lat po tym gdy Europa szła na wojnę. Niewielu ludzi zdawało się przewidywać, że kontynent ogarniają ciemności. Przez cztery lata tak wiele uległo zmianie. Obecnie, ponad wiek później dzieje się podobnie, pogrążamy się w dziwacznym szaleństwie, uchodźcy, szczepionki, oskarżenia polityczne… w zaklętym kręgu emocji, z którego nie potrafimy się wyrwać, który w roku 2014 wydawał się niedorzeczny i niemożliwy. Dwie rzeczy są tylko inne niż w roku 1918 – Europa nie jest już centrum świata, a Polska jest oczywistością i codziennością. W roku 1914 jasne było, że wojna skończy się zwycięstwem, wspaniałym i triumfalnym, nikt nie przewidział tego co nadejdzie, nie tylko tego, iż zacznie się na koniu a skończy w powietrzu, narodzi się wiek totalny, w którym zapanuje technika. Kto cztery lata temu przewidział szaleństwo związane z uchodźcami, choć kryzys czaił się tuż za rogiem?. Tak właśnie wygląda przewrotność historii, jeśli spojrzymy w przeszłość do roku 2014 możemy dostrzec przynajmniej część procesów, jakie miały miejsce sto lat temu.

Nad Schonbrunn góruje Glorieta, można stamtąd zobaczyć panoramę Wiednia. Tu niegdyś biło jedno z serc Europy, nim zaczęła nadchodzić jesień. Lecz choć czuje się w powietrzu, wciąż panuje tu koniec lata. Cztery lata temu także było ciepło, lato dobiegało końca, moje myśli krążyły wokół mauzoleum w Maryninie, gdzie złożono żołnierzy niemieckich i rosyjskich poległych podczas ofensywy jesienią 1914 roku. Miałem nadzieję, że uda się coś zrobić z tym miejscem, dokonać jego rewitalizacji lecz rzeczywistość mnie przerosła. Opisałem je za to dokładnie, okręgi nawiązujące do dawnych megalitycznych budowli, wskazując warstwę znaczeniową, która wiele mówiła o tamtej wojnie. Ostatniej wojnie, nad którą unosił się jeszcze duch rycerstwa, jeśli wojna ma w sobie w ogóle cokolwiek z rycerskości. Ta zaczęła się na koniach, a skończyła w powietrzu. Asy przestworzy były ówczesnymi rycerzami. Bo gdy w Europie wszyscy rzucali się by popełnić samobójstwo, nie wiedzieli, ze idą na pierwszą w historii wojnę totalną. Ich pochówki nie były pogrzebami żołnierzy, lecz bohaterów. Stąd w Maryninie określono ich mianem „krieger”, wojownik, dlatego złożono ich w nekropolii, zaprojektowanej pieczołowicie, odwołującej się do zapomnianych czasów pradawnej chwały. W AustroWęgrzech do projektowania grobów zaprzęgnięto cały wydział artystów, bohaterowie mieli mieć godny pochówek. Wojna to szaleństwo, przedłużenie polityki jak chciał Clausevitz, a jednak ci którzy w niej walczą, sto lat później są dla nas tak bardzo godni chwały. W Polsce wiek później polityka państwowa krąży wokół tego samego, gloryfikuje postawę chwalebnej walki za ojczyznę. Historia nie uczy nas niczego.

Cztery lata temu ruszyłem szlakiem Wielkiej Wojny. Najpierw odwiedzałem nekropolie, szlakiem kampanii rosyjskiej w Prusach przemierzyłem Warmię i Mazury, zatrzymując się przy wszystkich grobach, doceniając kunszt wojennych cmentarzy, takich jak choćby Orłowo nieopodal Nidzicy. Z największych nic nie zostało, pod Olsztynkiem nie ma nawet śladu po mauzoleum Hindenburga. Rozebrano je, a kamienie wykorzystano wznosząc budynek KC w Warszawie, później zmieniony w giełdę. Niemcy podczas II Wojny w ostatniej chwili ewakuowali ciało wielkiego generała, by nie dostali go Rosjanie. I znowu to wojenne szaleństwo… Lecz wróćmy do Wielkiej Wojny. Idąc jej szlakiem odkryłem wiele innych cmentarzy i grobów, w bezpośredniej bliskości Konstancina, zwłaszcza z drugiej, tym razem zwycięskiej, niemieckiej ofensywy, z 1915 roku. Niektórzy znający ten blog towarzyszyli tej wyprawie szlakiem Wielkiej Wojny, coraz bardziej owianej mgłą niepamięci. W Górze Kalwarii natrafiłem na grób austriackiego żołnierza, który zaplątał się nad Pilicę podczas walk, gdy armia rosyjska opuszczała Królestwo. Byłem w Gorlicach i Przemyślu, który bardziej przywoływał na myśl “Monachomachię” Krasickiego, z powodu swych świątyń na wzgórzach, niż niezdobytą twierdzę. Wszędzie Wielka Wojna nie była już taka Wielka, bowiem po niej przyszła następna, a pamięć o niej zatarła wszystko, co było wcześniej. Miałem poczucie, że coś mi umyka, bo recepcja i pamięć tej wojny praktycznie w Polsce nie istnieją, zupełnie jak gdyby nie była nasza. A przecież toczyła się na naszych ziemiach i walczyli w niej Polacy, co mówiłem uczniom tutejszej Szkoły prowadząc ich do zagubionego wśród pól miejsca pochówku, gdzie stawialiśmy tablicę upamiętniającą rok 1914. Mówiłem im dlaczego ta wojna jest taka ważna, bo na jej końcu znajduje się Wolna Polska.

Z perspektywy czasu wydaje się to wręcz niemożliwe, że nam się udało. Nie doceniamy tego, nie rozumiemy tego procesu, choć widzą to z perspektywy zagranicy inni. Sto lat temu Lloyd George mógł udawać, że nie ma pojęcia o jaką Galicję chodzi Polsce uznając ją jedynie za bękarta traktaktu wersalskiego. Wiek później Norman Davies pisze, że to, iż udało się zszyć w całość i stworzyć jednolity kraj z trzech terytoriów, pociętych przez zaborców zakrawało na cud. Który nie miał prawa się zdarzyć, każdy z terenów miał inną walutę, prawo, rozstaw torów. Zupełnie inni byli też ludzie. Inny Anglik, pisarz Dave Hutchinson powiedział mi, że historia Polski jest dla niego niesamowita. Bowiem jak daleko sięga w przeszłość zawsze istniało jakieś królestwo na Wyspach Brytyjskich, zaś Polski przez wiele lat była nie było, istniała jedynie jako stan konspiracji, który przeistoczył się w rzeczywisty byt w sposób zakrawający na opowieść godną beletrystyki, w którą nikt przy zdrowych zmysłach nie dałby wiary.

01_05_2013_KJ+i+okolice_publKomosa_fotKwireg_b%2526w_m03Ponad cztery lata temu pisałem o znaczeniu tamtej wojny dla Anglików. 11 listopada do Dzień Pamięci, podczas którego przypinają sobie papierowe maki, a o godzinie 11 zwyczajowo zapadają dwie minuty ciszy. To zwyczaj podobny do naszego znieruchomienia o godzinie 17 w rocznicę Powstania Warszawskiego, oba miały identyczny wymiar dla naszych krajów, kładąc się traumą dla historii narodu. Brytania straciła kwiat swej młodzieży, podobnie jak Polska. Skąd maki? Najkrwawsze walki toczono we Flandrii w latach 1914-18, na ziemi niczyjej rosły właśnie te kwiaty, ponoć dodając walczącym otuchy. Kanadyjski lekarz John McCrae opisał je w swym wierszu „In Flander Fields” w roku 1915, przenosząc je do legendy. Tym właśnie jest I Wojna dla Brytyjczyków i to oznacza dla niej jej koniec. Dla nas w zasadzie koniec wojny nie istnieje, jest pierwszym dniem niepodległości.

Europa pamięta o tej wojnie na Zachodzie, była dla niej większą traumą niż następna. Na wschodzie większe znaczenia ma druga, bowiem braliśmy w niej udział jako niepodległy kraj, walczący o swa wolność, a nie terytorium zależne od trzech mocarstw. Skoro wiedziałem, co sądzą o tej wojnie Anglicy, a Niemcy odpowiadali mi zazwyczaj, że na zachodzie bez zmian i abym czytał dalej Remarque’a byłem ciekaw co sądzą inni. Wszędzie gdzie byłem pytałem o tę I Wojnę Wojnę, Wielką Wojnę, która dała początek nowej Europie.

W Wiedniu pomyślałem, że mógłbym być w tym towarzystwie wiek temu, bowiem przy wspólnym stole siedziałem z Czechem, Słowakiem, Węgrem, Serbem i Austriakiem. Sto lat temu byłoby to możliwe, choć AustroWęgry w listopadzie roku 1918 już się rozsypały, a ciężar wojny wzięły na siebie Niemcy. Franciszek Józef nie żył od dwóch lat, Karol nie miał żadnego autorytetu. Gdybym żył 100 lat temu mógłbym być w Wiedniu, bo Królestwo od trzech lat znajdowało się pod panowaniem Niemców, sojusznikiem AustroWęgrów, więc nic nie stało na przeszkodzie, bym tam przybył. W roku 1914 wojnę zacząłbym jako poddany cara Mikołaja II i zapewne cieszyłbym się z odparcia Niemców. Potem ci sami Niemcy szkolili w Hugonówce żołnierzy przygotowując organizację Polnische Wermacht, na co tutejsi mieszkańcy patrzyli nieufnie. Wbrew temu co nam się wydaje nie każdy Polak walczył o niepodległość swego kraju, większość podobnie jak dzisiaj pragnęła wieść zwyczajne codziennie życie. Nie przypadkiem na pogrzeb cara Aleksandra III w roku 1881 zebrano w Warszawie w dwa dni więcej pieniędzy, niż w całej Polsce przez poprzednie 20 lat na skarb narodowy i walkę z zaborcą.

No i przez cztery lata gdziekolwiek się nie znalazłem pytałem o tę Wielką Wojnę i jej koniec, ciekaw odpowiedzi jakich udzielą mi mieszkańcy Europy. Kogo to obchodzi, odpowiedział mi David Smrcina, pragmatyczny Czech, którego spotkałem w Austrii. Pytałem Węgrów o ich stosunek do Austriaków płynący z historii, bo w końcu byli jednym krajem a do tego mocarstwem, ale patrzyli na mnie dziwnie, nie rozumieli o co mi chodzi, choć większość Polaków pytanych o Litwinów miała zupełnie inne spojrzenie. Ale w Europie roku 2018, wbrew temu co wydaje się liberalnym mediom mało kto wiedział jaka jest jej historia, podobnie jak nikt nie wiedział kim jest Kaczyński, zresztą poza mną i Węgrami nikt z mieszkańców Europy nie miał także pojęcia kim jest Orban. Sto lat temu nikt nie wiedział czym są to kraje i narody, które eksplodowały w Europie Środkowej. Nikogo tak samo to nie obchodziło, wszyscy żyli własnym życiem i mieli inne sprawy. Niewiele się zmienia, wydaje nam się, że żyjemy wygodnym i bezpiecznym życiem, a potem nadchodzi historia, tak jak nadeszła w Sarajewie w roku 1914, na Krymie w roku 2013 i nadejdzie na pewno w każdej chwili. Wydaje nam się tak samo jak w roku 1914, że pewne rzeczy nie mogą się wydarzyć, a jednak się dzieją. W roku 1917 gdy walki na froncie zachodnim zbierały krwawe żniwo, na wschodzie od zakończenia ofensywy 1916 roku sytuacja pozostawała bez zmian. Z okresu tego pochodzi zresztą jedno z mych ulubionych tutejszych zdjęć, najlepiej oddających grozę wojny. Podczas gdy w błocie i okopach ginęli żołnierze, w konstancińskim latowisku wczasowicz wesoło macha do fotografa kapeluszem. Wojna zdaje się być odległa. Popatrzmy na zdjęcia wykonywane przez nas, podczas gdy Syria czy Ukraina płoną. Nic nie powinno nas już dziwić.

Nie tylko ja przez te cztery lata szukałem tropów tamtej zapomnianej wojny. Dziennikarz Tomasz Borówka na Twitterze codziennie publikował wycinki gazet sprzed stu lat. Robił to przez cztery lata. Gdy piszę te słowa codziennie czytam o tym jak Niemcy się cofają, a Polacy domagają się niepodległości. Wygląda na to, że wojna dobiega końca, lecz nie będzie miała zwycięzców. A miało być przecież tak pięknie, gdy cztery lata wcześniej lato dobiegało końca, a kraje europejskie rzuciły się sobie do gardeł by popełnić zbiorowe samobójstwo. To co nastąpiło dało początek ciemności w jakiej pogrążył się kontynent, długofalowo spowodowało skutki w postaci kolejnej wojny i podziału Europy na lata żelazną kurtyną. Dopiero gdy wiek dobiegał końca Europa wychodziła z zaćmienia. Historia zdawała się dobiegać końca, dawne waśnie zapomniane i zagrzebane głęboko w projekcie zjednoczonej gospodarki.

Przez te cztery lata oglądałem groby dawno zapomnianej wojny, pozbawionej znaczenia i pytałem o jej sens stykając się z niezrozumieniem. Miałem nadzieję, że podróż zakończę tam gdzie się rozpoczęła i dotrę do Sarajewa, ale skończyłem w Podgoricy. Zapytałem Branka o Wielką Wojnę i usłyszałem, że liczy się tylko Kosowe Pole. Może ma to sens, każdy naród w Europie żyje własnymi mitami, nie prawdziwą historią, o tej mało kto pamięta. 11 listopada to dla każdego inna data.

11 listopada 1918 roku w Europie jesienią było już jasne, że Polska powstanie, wszystko było wiadome, a jednocześnie tak bardzo niepewne. Niemcy cofają się na Zachodzie, nie mają pomysłu jak zakończyć wojnę, sprzymierzeni nieubłaganie postępują naprzód. Na Wschodzie zakończyli walki, pogrążona w Rewolucji Rosja zniosła carat, niczym kamień u nogi Cesarstwu ciąży coraz bardziej dawne Królestwo Kongresowe, angażujące kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy. AustroWęgry powoli pogrążają się w chaosie, pojawiają się pomysły, by stały się państwem związkowym. Piłsudski wciąż przebywa w twierdzy, odmawiając jej opuszczenia, dopóki nie zostaną spełnione jego postulaty. Do Królestwa przybywa delegacja z Austrii, dla wszystkich jest oczywiste, że odrodzona Polska składać się musi z ziem trzech zaborów. Wybuchają kolejne bunty i rewolty, Rzeczpospolita odradza się tamtej jesieni wiele razy, jako tarnobrzeska, zakopiańska, nim stanie się Polską, musi minąć jeszcze kilka dni. Nim nadejdzie 11 listopada. Rok wcześniej nie było to pewne, jasne i oczywiste, choć Polska rwała się już na wolność widząc przykład Finlandii czy Ukrainy. Wojna sprawiła, że Polska narodziła się na nowo.

Jesienią Europa przyjechała do mnie do domu, w postaci dziewczynki przybyłej na wymianę szkolną z odległego Denzlingen na granicy niemiecko-francuskiej. Czekając na przybycie uczniów z Niemiec wraz z innymi rodzicami zagłuszaliśmy lekkie zdenerwowanie płynące z konieczności ugoszczenia dziecka z innego kraju niewybrednymi żartami, przywołując sławetny występ Johna Cleese’a w serialu „Hotel Zacisze”, w którym ćwierć wieku po wojnie miał podjąć Niemców w swym hoteli, a wciąż żywe resentymenty wojny sprawiały, że powtarzał sobie, by nie mówić o II Wojnie. Wyszło oczywiście odwrotnie. W trakcie tych żartów pomyślałem, że to kolejny dowód jak bardzo Wielka Wojna zatarła się w naszej pamięci. Wojna totalna i to co nastąpiło jako drugi akt wydarzeń z lat 1914-18, skutecznie sprawiły, że nie możemy ich w tej chwili zrozumieć. Zapominamy, że gdy Niemcy wkraczali w roku 1939 do Warszawy czy Krakowa, początkowo nikt nie przewidywał co się stanie. Wciąż spoglądano na tę okupację przez pryzmat poprzedniej. Bo gdy Niemcy zajęli Królestwo w roku 1915, nie dokonywali żadnych okrucieństw. Odbudowywali to co zniszczyli Rosjanie, choćby komin Papierni w Mirkowie. Dokonali inwentaryzacji i przygotowali mechanizmy umożliwiające wcielenie zajętych ziem do swego Państwa. Elementem tego było uczynienie z Konstancina Uzdrowiska. To była część niemieckiego porządku administracyjnego, budowy Państwa, w skład którego wchodziły letniska o określonym statusie, kraju junkrów i urzędników. Ten element umknął podczas zeszłorocznych obchodów stulecia uzdrowiska Konstancin. Sto lat później Europa jest zjednoczona i na pewnym poziomie wydaje się być zupełnie inna. Wiek temu w Denzlingen na granicy francusko-niemieckiej nie mogło być mowy o harmonijnym współżyciu, Polska nie istniała, kontynent przedzielony był granicami, trwała wojna. Podczas obchodów nie zauważono także jednego oczywistego faktu, gdy Konstancin stawał się Uzdrowiskiem trwała krwawa rzeź rodzącej się nowoczesności. Walory i zalety tutejszej solanki doceniają pruskie władze, nadając osadzie Konstancin status uzdrowiska. Decyzja ta wpisuje się reformę administracyjną prowadzoną przez Prusaków, którzy rok wcześniej zajęli Królestwo Polskie. Decyzja co do jego dalszych losów jeszcze nie zapadła, w owym czasie nie jest do końca czy stanowić będzie prowincję cesarstwa, czy też państwo kadłubowe, do czego zdaje się skłaniać niejasna deklaracja z 5 listopada 1916 roku. Jasne jest jednak, że zajęte tereny muszą zostać poddane reformom, przede wszystkim administracyjnym, dostosowującym biurokrację carską do potrzeb nowoczesnego państwa. Skoro Prusacy zajęli te tereny nie zamierzają ich oddawać, stąd też decyzja o statusie osady Konstancin, wpisująca się w ten sam ciąg reform, jak powiększenie granic Warszawy poza okopy Lubomirskiego. Umożliwi jej to rozwój i wykroczenie poza ciasne linie demarkacyjne wytyczone przez carskie władze, ograniczające jej powiększenie. Niemcy zapoczątkują proces, który kontynuować będzie Polska, każdy skutek ma swoją przyczynę.

Włóczyłem się po tej Europie ostatnie cztery lata, oglądałem groby, kraje, miejsca bitew. W Podgoricy było jak w Warszawie, europejsko, w Wiedniu w dzielnicy hipsterów pełno było starych Albańczyków grających w karty. Pomyślałem, że to jakaś ironia historii, bowiem wojna zaczęła się na Bałkanach i sprawiła, że AustroWęgry przestały być Imperium. Tymczasem na skwerze miejskim otaczali nas przybysze z Bałkanów, pijący kawę, jedzący kebaba, słuchający Cecy i obcinający nas spojrzeniami swej gniewnej młodości. Markus patrzył na nas nieco nerwowo, nie rozumiejąc naszego zachowania, czemu właśnie na tym skwerze pijemy sznapsa i popijamy piwem. Piliśmy bo wczuwaliśmy się w klimat, bo było nam wszystko jedno i dlatego, że nie było wódki. Rozmyślaliśmy o przegranej przez AustroWęgry wojnie, którą wygrała Europa Środkowa i Polska. Sto lat później nie mającej żadnego znaczenia.

Po śmierci Franciszka Józefa cesarstwo upadło. Gdy 11 listopada 1918 roku zmuszano Karola do abdykacji w zasadzie już nie istniało, Kraków był w rękach Polaków, Węgry pogrążone w rewolucji. Cesarz udał się na wygnanie na którym umarł po kilku latach, przy życiu pozostała cesarzowa Zyta. Była świadkiem tego wieku szaleństwa, kolejnej wojny, żelaznej kurtyny i wreszcie roku 1989, w którym umarła, pochowano ją z honorami w Wiedniu. Kimś innym kto widział ten wiek szaleństwa był Edward hrabia Raczyński, który w roku 1989 w Londynie spoglądał na odradzającą się Polskę. Urodzili się w innych światach, gdy niepodzielnie panował Franciszek Józef, w AustroWęgrzech, nic nie było już takie same, jak w roku 1914, gdy Europa szła na wojnę, która miała być jej końcem. Za jego życia wydarzyło się to, w co jak przyznawał nikt nie wierzył, w roku 1918 odrodziła się wolna Polska. Potem był jej urzędnikiem, ministrem i wreszcie Prezydentem na wychodźstwie. W roku 1990 patrzył jak historia zatoczyła koło, pełen obaw i nadziei, gdy orzeł odzyskał koronę.

W roku 1918 w gminie Jeziorna 11 listopada padły strzały, gdy rozbrajano Niemców, w dniu który był końcem wojny i początkiem wolności. Lecz nie dlatego jest to takie ważne, ważne z powodu tego, czego obecnie nie pamiętamy i nie rozumiemy. Powszechna wojna, której wypatrywał Mickiewicz nadeszła i dała wolność. Której obecnie nie rozumiemy i nie doceniamy. Nie wiemy co będzie dalej, nikt nie wie tego w Europie, patrzącej w przyszłość z nadzieją, jaką patrzyła w roku 1918. Patrząc wieczorem na neon na budynku nowego ratusza miejskiego czuję, że na jakimś poziomie jest to niezmiernie ważne. Sto lat później, w Europie jesienią.

Może ci się także spodobać...