Sprawa “Jaskółki”

Kim był właściwie Henry Stokowski, „Jaskółka”, żołnierz Armii Krajowej, któremu tablica poświęcona zostanie odsłonięta w tym tygodniu w „Białym Dworku”? Jego powstańczy biogram wydaje się być aż nazbyt krótki, urodzony 14 lutego 1914 roku w Chylicach, zmarły 28 września 1945 roku, starszy strzelec pluton 1703 kompanii II Batalionu Krawiec. Walczył w Powstaniu Warszawskim, następnie w Lasach Chojnowskich, wziął udział w starciu na szosie Góra Kalwaria-Piaseczno i w bitwie pod Piskórką. Od sierpnia 1944 roku zajął się działalnością wywiadowczą, został zakatowany przez funkcjonariuszy terenowej placówki Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego, lokalnej komórki MBP. 13 stycznia 2017 roku został pośmiertnie odznaczony przez Prezydenta, a 4 grudnia 2018 roku awansowany na stopień oficerski – podporucznika. Więcej informacji na jego temat znajdziemy na stronach internetowych lokalnej prasy, lecz nadal mam wrażenie, iż mimo wieloletniego boju rodziny o upamiętnienie „Jaskółki”, w szczególności prowadzonego przez p. Janusza Kłosa, niewiele osób ma wiedzę o tej postaci.

Dlaczego tablica upamiętniająca „Jaskółkę” i inne ofiary funkcjonariuszy MBP zostanie odsłonięta przy „Białym Dworku”? W latach 1945-50 była to siedziba tutejszej komórki bezpieczeństwa, w której przesłuchiwano osoby podejrzewane o przynależność do AK i współpracę z podziemiem, w szczególnie brutalny sposób w pierwszych latach działalności, gdy do organów przyjmowano osoby bez szczególnych kwalifikacji, lubujące się w stosowaniu tortur. W jednym z dawnych wpisów można przeczytać o losie jaki spotkał tam p. Barbarę Zugajewicz-Kulińską. Dziś przyjrzymy się okolicznościom śmierci „Jaskółki”.

27 września 1945 roku na polecenie szefa placówki Urzędu Bezpieczeństwa w Skolimowie-Konstancinie Romana Jabłońskiego dwaj funkcjonariusze udali się do domu Stokowskiego na Nowym Wierzbnie. Zgodnie z zachowaną dokumentacją ich celem było zatrzymanie „Jaskółki” i przeprowadzenie przeszukania domu, gdzie miał ukrywać broń. Funkcjonariusze aresztowali Stokowskiego i jego brata Jana, jak twierdzili w późniejszym śledztwie obezwładnili obu z nich, gdyż zamierzali użyć wobec nich broni. Jednak nawet czytając po latach z dokumentów przebija nieporadność i sztuczność tych wyjaśnień, tworzonych w celu uzasadnienia tego co stało się później. Jak wskazywali znaleziona „broń była naładowana”, zatem Jan Stokowski działał z zamiarem strzelania do nich. Po przewiezieniu do Białego Dworku „Jaskółka” trafił bezpośrednio przez oblicze Jabłońskiego, „bowiem szef osobiście (…) zainteresował się sprawą”.  W tym miejscu pozwolę sobie przytoczyć obszerniejszy fragment źródłowego dokumentu:

W trakcie przesłuchania Stokowski przejąwszy się swym aresztowaniem podjął mdleć. Wtedy to Jabłoński wraz ze Stancowem, który został wezwany do pomocy, poczęli doprowadzać go do przytomności, jednak nie osiągnąwszy skutków udali się wraz z w/w do łazienki, by przy pomocy zimnej wody przywrócić mu przytomność. Rozebrawszy go do pasa zaczęli pryskać go zimną wodą, lecz i to nie odniosło skutku. Następnie poczęto Stokowskiego pocierać alkoholem i stosować sztuczne oddychanie, a widząc, że nie powraca do przytomności posłano po lekarza. W międzyczasie zanim wezwany lekarz przybył ob. Stokowski zmarł”.

Sekcja zwłok przeprowadzana 30 września wykazała, iż “Jaskółka” zmarł wskutek rozszerzenia się tętnicy wielkiej. Pozwoliło to w roku 1947 umorzyć sprawę, uznając iż Stokowski zmarł z przyczyn naturalnych. Mimo, iż nie znamy okoliczności przesłuchania, od samego początku jasne było jednak nawet w ówczesnych realiach, iż przesłuchujący funkcjonariusze –  Jabłoński, Smogorzewski, Stancow i Wernio posunęli się za daleko. Śmierć „Jaskółki” była kłopotliwa, czymś co nie powinno się wydarzyć, ukrywano ją przed żoną, odmawiając udzielenia jakichkolwiek informacji. Przez kolejne dni mówiono jej, że męża nie ma w placówce, po czym dopiero w 31 września poinformowano ją, iż jej mąż nie żyje, a jego ciało znajduje się w kostnicy szpitala w Konstancinie. Gdy wydano jej zwłoki od razu dostrzegła zasinienia boków, sinożółte stopy połamane palce, zasinienia wokół nadgarstków, poprzecinaną skórę na głowie i pokaleczoną twarz. Jan Stokowski wypuszczony z Białego Dworku opowiedział jej co spotkało jego, stąd jasnym jest, iż los ten był także udziałem „Jaskółki”. W budynku bity był przez wszystkich obecnych w willi, następnie zaprowadzono go do łazienki, gdzie przez godzinę zanurzano w lodowatej wodzie, topiąc i bijąc na przemian. Gdy go stamtąd zabrano, dostrzegł czekającego na swoją kolej brata Henryka. Wtedy widział go po raz ostatni. Po przewiezieniu zwłok do domu mieszkańcy Nowego Wierzbna podpisali oświadczenie, potwierdzając stan w jakim znajdowało się ciało. Ten dokument po latach okazuje się kluczowy, bowiem potwierdza jej oświadczenie. Nota bene akt zgonu wydano dopiero z datą październikową, już po odebraniu przez nią ciała.

Możemy podziwiać jedynie determinację Zofii Stokowskiej, która na tym nie poprzestała, choć pamiętać należy, iż były to jeszcze czasy, gdy władza nie do końca zacieśniła jeszcze kleszcze, nim nadeszły mroczne lata pięćdziesiąte najgłębszego stalinizmu. 7 października Zofia napisała do prezydenta Bieruta, prosząc o podjęcie działań, opisując okoliczności jego śmierci. Kancelaria prezydenta zażądała wyjaśnień od Prokuratury Wojskowej. Nie mając innego wyjścia wszczęto śledztwo. 9 listopada sporządzono najistotniejszy dokument w tej sprawie, udzielając wyjaśnień dla Bolesława Bieruta, wskazujący jednoznacznie okoliczności śmierci „Jaskółki”:

„W toku badań poddano ich (Jana i Henryka – PK) tzw. badaniu pod „prysznicem”, wskutek czego Stokowski Henryk zmarł. Jak wykazała sekcja zwłok, śmierć nastąpiła wskutek ataki sercowego i szoku śmiertelnego, wobec czego przyjąć należy, że Stokowski zmarł pod prysznicem. Badaniem Stokowskiego kierował ówczesny kierownik UBP w Konstancinie, który jak stwierdziłem w Warszawie w chwili obecnej nie przebywa. Poleciłem aresztować Jabłońskiego i zakończyć śledztwo”

Otrzymawszy z Prokuratury Wojskowej taką informację zgodnie z poleceniem osobistym Bieruta – zawiadomiono wdowę o aresztowaniu winnych. Pod koniec listopada Zofia otrzymała oficjalne powiadomienie, iż winni spowodowania śmierci jej męża oddani zostali pod Sąd Wojskowy. Jednakże została ona wprowadzona w błąd, podobnie urzędnicy kancelarii oraz Prezydent. MBP już wówczas starało się ukryć rzeczywisty przebieg wypadków. Choć śledztwo trwało, nie dość, że nie aresztowano Jabłońskiego, to jeszcze nie zdołano go nawet przesłuchać. Już w lutym 1946 roku Jabłoński zniknął, z dokumentów prokuratury wojskowej wynika, iż wyjechał leczyć gruźlicę w Zakopanem. Widać jak mocno sprawa była kłopotliwa dla ówczesnych organów bezpieczeństwa. 8 marca 1947 roku sprawę umorzono, pod nadzorem Prokuratury Wojskowej prowadził ją oficer śledczy MBP o nazwisku Wrocławski. Jako powód umorzenia wskazał zgon Stokowskiego z przyczyn naturalnych, powołując się na wyniki sekcji.

Dekadę później nastały czasy „odwilży”. Podczas krótkiego tchnienia pozornej wolności Zofii Stokowskiej udało się w roku 1956 znaleźć adwokatów, których odmawiano jej w roku 1945. Z początkiem roku 1957 udało się jej doprowadzić do wszczęcia śledztwa. Prokurator nie miał łatwego zadania, od początku zapewne orientując się jak kłopotliwa sprawa jest dla władz, jednakże przesłuchał Zofię i świadków, w tym Jana Stokowskiego. Następnie zaczął wzywać byłych już funkcjonariuszy, z których większość w wieku niespełna czterdziestu kilku lat była już na rentach i emeryturach. Pośród świadków jednym z przesłuchanych okazał się niesławny Ignacy Trams. Większość byłych funkcjonariuszy zasłaniała się niepamięcią, jeden z nich przypomniał sobie, że Wernio informował go, że Stokowski zmarł na serce, u którego znaleziono karabin. Opowiedział nawet o obrażeniach jakie widział na jego ciele. Jabłoński podczas przesłuchania początkowo zasłonił się niepamięcią, następnie wskazał, iż Stokowski zmarł podczas przesłuchania prowadzonego przez Romana Wernio. Prokurator zaś znalazł iście salomonowe wyjście z sytuacji.

Jak wynika z postanowienia o umorzeniu dochodzenia, choć uznał, iż „rozstrój zdrowia” Stokowskiego nastąpił wskutek działań funkcjonariuszy MBP, zatem Jabłoński niewątpliwie popełnił przestępstwo, jednakże zgodnie z ówcześnie obowiązującym art. 86b Kodeksu Karnego czyny funkcjonariuszy uległy już przedawnieniu. Umorzył je zatem po raz drugi, wskazując iż prawomocne orzeczenie w postaci umorzenia w roku 1946 w tej sprawie już zapadło. Adwokat odwołał się od tej decyzji, usiłując na podstawie wyników sekcji wskazać, iż Jabłoński i Wernio popełnili morderstwo w zamiarze ewentualnym, lecz Sąd nie uwzględnił tego odwołania. Przywołać można zastosowane argumenty, kuriozalne i wyraźnie naciągnięte pod tezę.

Sąd uznał, iż przyczyną śmierci „Jaskółki” był zgodnie z opinią z sekcji udar. Przywołano, iż „Jan Stokowski, który razem z nim zatrzymany został pod zarzutem nielegalnego posiadania broni, nie podał również faktów, które uzasadniałaby twierdzenie, iż Henryk Stokowski został poddany tego rodzaju dręczeniom fizycznym, że nieodzownym ich skutkiem musiała być jego śmierć i że skutek ten leżał w sferze świadomości i sprawców. Z zeznań Jana Stokowskiego można tylko wnioskować, że tak jak w stosunku do niego Wernio oraz ówczesny szef PUBP w Piasecznie Roman Jabłoński użyli wobec Henryka Stokowskiego metody przymusu, polegającej na oblewaniu go przez dłuższy czas w łazience zimną wodą. Jeżeli się zważy, że działanie takie miało miejsce w porze letniej oraz, że poddany uprzednio takim zabiegom Jan Stokowski nie poniósł żadnego szwanku na zdrowiu, trudni jest uznać przestępne działanie funkcjonariuszy bezpieczeństwa”. Sąd wskazał ponadto, iż brak udokumentowanych uszkodzeń ciała, bowiem nie opisano ich podczas sekcji.

zdjęcie ze zbiorów J. Kłosa

Zdjęcie 1 z 14

Choć sprawa dobiegła końca, jak wynika ze wspomnień rodziny Zofii Stokowskiej, wytoczyła ona proces cywilny Jabłońskiemu. Ten zniknął, ponoć wyjechał na stałe do ZSRR, jednakże otrzymała rentę od władz. Najwyraźniej nawet wówczas urzędnikom zależało na wyciszeniu sprawy. Na temat losów pozostałych funkcjonariuszy brak informacji. Roman Wernio wspominany jest szczególnie źle przez tutejszych mieszkańców. Ten były członek AK, przesłuchiwał następnie swych byłych towarzyszy, w tym Barbarę Zugajewicz-Kulińską. Okoliczności tej zmiany stron uzasadnia fakt, iż ten mieszkaniec Wilanowa, w roku 1945 miał mieć wydany wyrok przez podziemne władze za bandyckie czyny, których się dopuścił. Wyrok miał być wykonany w Kabatach, lecz Wernio zniknął, po czym objawił się jako funkcjonariusz MBP. Po opisywanych tu wydarzeniach dopuścić się miał napadu na pocztę. Schwytany, został ponoć skazany na śmierć na Rakowieckiej. W chwili obecnej informacji tej nie udało się jednak jeszcze potwierdzić. Niestety MBP z wprawą dokonało zniszczeń większości dokumentów. Sprawę „Jaskółki” znamy wyłącznie dzięki kilku dokumentom śledztwa prowadzonego w sprawie śmieci Stokowskiego, które przetrwały w IPN.


Źródła i literatura:

    • IPN BU 383/446
    • wspomnienia Janusza Kłosa
    • o walce Zofii Stokowskiej i jej syna o poznanie prawy i upamiętnienie Henryka Stokowskiego ciekawy artykuł dostępny w tym miejscu https://stacjapoludnie.info/zona-1/
Tablica upamiętniająca wydarzenia w "Białym Dworku". Zdjęcie ze strony UMiG

Tablica upamiętniająca wydarzenia w “Białym Dworku”. Zdjęcie ze strony UMiG

Może ci się także spodobać...