Paweł Lewandowski – ogrodnik w willi „Maryla”

Ze wspomnień Katarzyny Witwickiej (1919-2003)[1] wynika, że dozorcą i ogrodnikiem w willi „Maryla” był niejaki Lewanda, a właściwie Lewandowski, jak podaje Adam Zyszczyk w artykule z 27 grudnia 2020 r., który ukazał się na portalu okolicekonstancina.pl i nosił tytuł „Dozorcy i ogrodnicy konstancińskich willi”.

Pawła Lewandowskiego według opisu Katarzyny Witwickiej nie było trudno znaleźć. W latach 1922-1926 kiedy rodzina Witwickich wynajmowała pokoje w willi „Maryla”, później „Wesoła” i „Rusałka” „dziadek” (jak określała go autorka wspomnień) miał przeszło 70 lat, mieszkał w suterenie willi „Maryla” z córką (nielubianą Lewandzichą) i wnuczką Tośką. Wszystkie te informacje są prawdziwe, co najwyżej wymagają drobnej korekty i uzupełnienia.

Paweł Lewandowski urodził się 17 lipca 1852 r. w Piotrowicach w parafii Warszawice z ojca Jakuba Lawendowskiego[2] i matki Magdaleny Stawikowskiej. Generalnie rodzina Lawendowskich wywodziła się ze Śniadkowa w parafii Wilga/Goźlin i była już na początku XIX wieku dość rozrodzona. W tym czasie w Sobieniach Biskupich spotykamy Wojciecha Lawendowskiego z rodziną, a w Piotrowicach – Dominika Lawendowskiego z rodziną. Dominik Lawendowski posiadał 5-ciu synów, z których zapewne każdy chciał zostać na ojcowskiej włości. Dla ojca Pawła, Jakuba Lawendowskiego z powiększającą się w połowie XIX wieku rodziną zapewne zabrakło ziemi uprawnej, dlatego po 8 latach małżeństwa opuścił rodzinne Piotrowice. Od 1858 r. (syn Paweł miał wtedy 6 lat) ojciec przemieszcza się dość intensywnie – notowany jest w parafiach Warszawice, Ostrówek, Czersk, Góra Kalwaria, a w metrykach określany jest jako służący [3].

Jakubowi i Magdalenie Lawendowskim dzieci rodziły się aż do 1877 r. (mieli ich w sumie 9-ro). Syn Paweł, jako najstarszy, wcześnie wziął los w swoje ręce i w 1872 r. ożenił się z młodą wdową po Andrzeju Bryłce z Kępy Radwankowskiej, Karoliną Dziwińską (ok. 1851-1906). Para ta (raz z nazwiskiem Lawendowski, raz Lewandowski) przez 9 lat mieszkała w Czersku, a ok. 1883 r. przeniosła się do Obór w parafii Słomczyn. Synowie Pawła i Karoliny: Jakub (ur. 1873 r.), Andrzej (ur. 1878 r.) i Józef (ur. 1881 r.) przyszli na świat w Czersku, a córka Marianna (ur. 1883 r.) oraz 3-je młodszych dzieci – w Oborach w parafii Słomczyn. Czy w Czersku, czy w Oborach Paweł zawsze wykonywał prace takie jakie się nadarzały, bowiem za każdym razem w metrykach wpisywano mu, jako zajęcie – „robotnik”[4].

Kiedy Paweł Lewandowski podjął pracę dozorcy/ogrodnika w Konstancinie – nie da się jednoznacznie określić. Przypuszczalnie było to po śmierci żony Karoliny w 1906 r. Miał wtedy 54 lata. W tym czasie pożenili się jego synowie. Rok po śmierci matki ożenił się Józef, a  trzy lata później syn Andrzej. Obaj synowie mieszkali w pobliżu ojca, bowiem Józef był najpierw robotnikiem w Jeziornie Oborskiej, w 1910 r. stróżem w Konstancinie, następnie pracownikiem dziennym w Jeziornie, a starszy Andrzej już w 1910 r. przyjął na stałe pracę stróża w Konstancinie[5].

Jak opisuje Katarzyna Witwicka z „dziadkiem” Pawłem Lewandowskim mieszkała na terenie należącym do willi „Maryla” jego córka  – jak się okazuje – Marianna urodzona w 1883 r. W 1903 r. wyszła ona za mąż za Andrzeja Poksa/Paksa z guberni radomskiej. W 1904 r. mieli córkę Antoninę, nazywaną przez Katarzynę Witwicką – Tośka. Andrzej i Marianna Poks/Paks mieli jeszcze 2-je dzieci, z których wiadomo, że syn Wincenty urodził się i zmarł w Julianowie w parafii Piaseczno. Prawdopodobnie zmarło również 2-gie dziecko Poksów, córka Zofia, bowiem, o niej nie wspomina Witwicka w latach 1922-1926. Andrzej Poks/Paks w 1914 r. w metryce zgonu syna Wincentego wymieniany jest jako zaginiony od kilku miesięcy[6].

Tak, więc Paweł Lewandowski „dziadek Lewanda” w 1922 r., kiedy w willi „Maryla” mieszkali Witwiccy miał 70 lat, a w 1926 r. kiedy przeprowadzili się do Warszawy, miał 74 lata. Z ojcem mieszkała jego córka „Lewandzicha”, Marianna po zaginionym mężu Poks/Paks oraz ich córka Antonina „Tośka”, która liczyła w 1922 r. 18 lat, a w 1926 – 22 lata.

Wszystkie te opisy to suche fakty z życia rodziny Lewandowskich, których los sprowadził z drugiej strony Wisły z Piotrowic w parafii Warszawice do Konstancina w parafii Słomczyn.

Natomiast rozdział poświęcony „dziadkowi Lewandzie”, jako pierwszy w książce „Opowiadania konstancińskie” Katarzyny Witwickiej, to coś innego[7]. To hołd złożony dozorcy/ogrodnikowi, który zawsze był … w domu, przy domu, w ogrodzie, przy klombach/grządkach, w suterenie, w szopie/baraczku, w komórce, przy garażu. Sprzątał, kopał, grabił, sadził, przycinał gałęzie, bielił, tworzył alejki, wyganiał szerszenie, otulał rośliny i dom na zimę. Troszczył się. Wokół niego krążyło dziecko – 4-ro, 5-cio, 6-letnie. Wtedy, zajęciem ciekawym dla dziecka była obserwacja dorosłych w ich codziennej pracy.

Willa “Maryla”, ul. Sienkiewicza, Konstancin-Jeziorna, 2011 r.

Krzątanina ogrodnika Lewandy tak zapadła w pamięć dziecka, że w pewnym momencie przyszedł czas na upamiętnienie. Katarzyna Witwicka pozostawiła piękne, obszerne opisy jego prac:

Po zimie Lewanda spotykał wiosnę znów przy środkowym klombie. Po opatuleniu go z grubsza, resztki pozimowych śmieci starał się wygrabić bardzo ostrożnie, żeby nie uszkodzić młodych pędów, bo wystawały już czubki irysowych liści, podobne do szpiców szabli. Róże odsłaniał Lewanda na końcu, gdy można już było wierzyć, że przymrozków więcej nie będzie, a w ogrodzie z dnia na dzień, nieomal z godziny na godzinę, robiło się coraz zieleniej. Poprzyginane do ziemi łodygi róż prostowały się jakby z ulgą.

W całym ogrodzie robiło się czysto, jasno, odświętnie. Potem następowały, jedna za drugą, kolejne prace w ogrodzie i, jak napisałam, Lewanda krzątał się w nim od rana do wieczora. Nawet deszcz, jeśli był umiarkowany, nie wypędzał go stamtąd.

(…) ogród „Maryli” należał do tych uboższych. Lewanda zdany na własne siły, umiejętności, pomysłowość i możliwości oraz na niewielkie zapewne fundusze, asygnowane przez gospodarza, niewiele także mógł zdziałać. (…) Na środkowym klombie Lewanda sadził jakieś bratki, stokrotki, nagietki, nasturcje – rośliny jednosezonowe, poza tym rosły tam, na stałe, irysy i róże. Jedyne róże w ogrodzie „Maryli” i o nie właśnie Lewanda troszczył się najpieczołowiciej. A gdy zaczynały kwitnąć – liczył pąki i każdego z nich pilnował (…).

Front [ogrodu] prezentował się nieco lepiej, ale i on był bardzo skromny. (…) Były floksy, kanny, lwie pyszczki, peonie, a nawet róże, kwiaty wspaniałe, skromne i całkiem marne, ale paproci nie było nigdzie. (…). [Lewanda] przypchał z trudem taczki pełne kęp paprociowych. Wykopanych głęboko z kłączami, z kawałkami leśnej ziemi, z leśnym mchem… Lewanda, choć zmęczony, paprocie zasadził zaraz, żeby nie bardzo chorowały.

(…) jesienią Lewanda grabił opadające liście, zasypywał nimi tak zwane wejścia frontowe, to znaczy drzwi obu werand i ganeczku od pokoju ciotki Matyldy. Żeby nie wiało i żeby śnieg nie przedostał się przez progi do wewnątrz (…) Tak samo – liśćmi i gałęziami – opatulał klomby i rabatki. Specjalnie zaś dbał o klomb środkowy, od frontu (…).

Od reszty ogrodu „placyk” odgradzało zakole gęstych bzów. Z tej strony przycięte były tak, że tworzyły gęsty strop. Pod nim, w zielonym, pachnącym cieniu, Lewanda zmontował ławeczkę. Taką najprostszą: dwa słupki wkopane w ziemię, a na nich przybita deska. Gdy ławka okazała się dla mnie nieco za wysoka – obniżył ją. Siadywaliśmy sobie na niej na pogawędki. Ja opowiadałam, co mi ciotka Matylda akurat wyczytała z książek czy „Mojego Pisemka”, on – głośno myślał, gdzie skopie, gdzie co posadzi, przesadzi, przytnie, wytnie …

Troska o los starego ogrodnika najsilniej uwidoczniła się podczas próby zastąpienia go młodszym specjalistą.

Byliśmy wszyscy po stronie Lewandy. Urazy, jakie tam były, poszły teraz w kąt. Gdzie dziadek pójdzie na stare lata? Co zrobi? Mówiło się o tym bez przerwy, obie z Hanią zamartwiałyśmy się. (…). Nie mam pojęcia, jakich kwalifikacji wymagano od kogoś, kto miał być stróżem willi z ogrodem, ale wkrótce stało się jasne, że nowy [ogrodnik] nie nadaje się absolutnie. Była już jesień i należało zabierać się do prac przedzimowych. Tych najprostszych, tak corocznych, że – zdawało się – samo przez się zrozumiałych: spalić łęty kartoflane, pootulać klomby, pozasypywać liśćmi werandowe drzwi owych parterowych mieszkań. (…) Lewanda zawsze wykonywał to powolutku, prawie niezauważalnie, a przecież zawsze ze wszystkim zdążał na czas. Ta jego praca – uzależniona po części od tempa opadania liści, miała w sobie rytm ich więdnięcia: nieznacznie, stopniowo, a w odpowiednim czasie drzewa stoją nagie, mogą już przyjmować śniegi.

Lewanda pozostał.

Katarzyna Witwicka. Fot. z książki K. Witwickiej “Polesie. Kadry pamięci“, Lublin 2003

Katarzyna Witwicka ok. 1930-1931 r. przebywała w Konstancinie u Bożeny Emerykowej w willi „Ukrainka” i wtedy postanowiła odwiedzić „dziadka Lewandę”. Poszła do willi „Maryla”, ale po drodze spotkała jego córkę Mariannę „Lewandzichę”. Nie pozwoliła ona na spotkanie z „dziadkiem”. Jego stan zdrowia określała, jako bardzo zły: Nie można [go odwiedzić]! Nie ma po co chodzić! Mowę mu odjęło, nogi mu odjęło, leży, nie rusza się (…). Tylko rób koło niego! (…). Dziewczyna nie zobaczyła już „dziadka”. Zapewne Paweł Lewandowski w tym czasie zmarł. Możliwe, że pochowany został na cmentarzu w Słomczynie.

Nie mógł wiedzieć Lewanda, że jego codzienna praca i drobne gesty dobroci wobec dziecka zostaną kiedyś tak nagrodzone – pokoleniową pamięcią o nim.

Mając na uwadze, że w opowiadaniu Katarzyny Witwickiej o Lewandzie pojawia się motyw ewentualnego uczestnictwa przez niego w Powstaniu Styczniowym 1863 r., wymaga ten fakt wyjaśnienia. Tak, jak w przypadku Józefa Kępki, ogrodnika u Żeromskich, czy żyjącego na początku XX wieku Józefa Gutta syna Józefa ze Słomczyna jest to wątpliwe, a raczej niemożliwe. Paweł Lewandowski miał wtedy 11 lat i tak, jak Józef Kępka, czy Józef Gutt o Powstaniu Styczniowym słyszał, ale nie uczestniczył.

Natomiast, jak wynika z kolejnego biogramu Powstanie Styczniowe na Urzeczu wywarło ogromne wrażenie. Pamiętali je długo liczni mieszkańcy. Słowo „Powstaniec Styczniowy” po uzyskaniu przez Polskę niepodległości budziło szacunek: W Warszawie istniał nawet zwyczaj, że gdy ucząca się młodzież spotykała ich [Powstańców Styczniowych] czasem na ulicy – dziewczynki dygały, a chłopcy kłaniali się czapką –  jak przypomniała Katarzyna Witwicka.


Źródło: Metryki parafii Słomczyn i parafii Piaseczno umieszczone na stronie genealodzy.pl, metryki parafii Czersk umieszczone na stronie genbaza.metryki.pl

[1]     Katarzyna Witwicka wraz z rodzicami mieszkała w konstancińskiej willi „Maryla” w latach 1922-1926. Rodzice wynajmowali tam mieszkanie. Ojciec był oficerem w 12 Pułku Ułanów Podolskich.

[2]     Oryginalne nazwisko ojca brzmiało Lawendowski. Z biegiem lat wielu rodzinom  nazwisko Lawendowski zmieniono na Lewandowski. Językoznawcy wymieniają kilka czynników mających wpływ na kształtowanie się tego nazwiska, m. in. pochodzenie od rośliny „lawendy”, ale też np. od „Levantu” – krajów obszaru Morza Śródziemnego. Inne znaczenia to „levantes”= rodzice chrzestni w języku łacińskim.

[3]     Metryki parafii Warszawice zostały udostępnione przez dr Łukasza Maurycego Stanaszka, autora książki Nadwiślańskie Urzecze. Podwarszawski mikroregion etnograficzny, Czersk 2014

[4]     Metryki parafii Czersk genbaza.metryki.pl oraz parafii Słomczyn genealodzy.pl

[5]     Metryki parafii Słomczyn genealodzy.pl

[6]     Metryki parafii Słomczyn genealodzy.pl oraz parafii Piaseczno genealodzy.pl

[7]     Katarzyna Witwicka, Opowiadania konstancińskie, Warszawa 1980, rozdział „Dziadek Lewanda”, str. 5-30.

Może ci się także spodobać...