Sprawy do załatwienia

Porzućmy na razie Urzecze i zaginioną historię okolic Konstancina, skoro nawet i ta nie tak dawna zaczyna ulegać zapomnieniu. Niestrudzony twórca profilu FB „Konstancin-Jeziorna. Historia, Ludzie, Architektura” odnalazł w gazecie „Świat” artykuł opublikowany w roku 1957, stanowiący na tyle ciekawy dokument życia społecznego, iż zdecydowałem się zamieścić go tu w całości.

Na Królewskiej Górze mieszkała sama elita ówczesnej polskiej władzy, z Bolesławem Bierutem na czele, o czym w wywiadzie z Teresą Torańską opowiadała Julia Minc, którego fragmenty zamieszczałem na stronie Facebookowej bloga. Konstancin miał jakieś „szczęście” do PRL, wille mieli tu kolejni przywódcy, Gomułka na emeryturze wypoczywał w znanej willi przy ówczesnej ulicy KRN, gdzie z powodu jej stanu nie mieszkał na stałe a przyjeżdżał głównie wyprowadzać psy na spacer i zbierać grzyby, zaś Gierek mieszkał w Klarysewie, co spowodowało budowę drugiego pasa drogi z Warszawy, obwodnicy Powsina i otoczenia cmentarza wysokim murem, aby krzyże nie psuły z drogi widoku gościom pierwszego sekretarza. A gdzie przez lata kończyła się ta droga, której budowę przerwano wraz dekadą jego rządów, wszyscy pamiętamy… ponoć Piotr Jaroszewicz decydując o likwidacji kolejki wilanowskiej miał stwierdzić, iż pora aby te relikty przeszłości odeszły, a Polska dołączyła do epoki nowoczesności i komunikacji samochodowej. Mam nadzieję, że komuś uda się kiedyś napisać książkę o Konstancinie w PRLu, bo temat jest bardziej niż ciekawy.

Słów jeszcze kilka komentarza, bo bez znajomości kontekstu często trudno zrozumieć daną chwilę w historii i łatwo wyciągnąć pochopne wnioski. Czasy PRLu zaczynają powoli zacierać się w naszej świadomości i za jedną lub dwie dekady będą równie odległe, jak dwudziestolecie międzywojenne. Opisane tu wydarzenia miały miejsce prawie pół wieku temu, a okres ten dość dobrze opisany jest w książkach historycznych i znany jeszcze wielu żyjącym wówczas z autopsji. Ja przypomnę tylko z jakiego powodu mógł zostać opublikowany tekst o wyraźnie „rozliczeniowej” wymowie, jawnie wskazujący nadużycia władzy. Po śmierci Bolesława Bieruta Polska wyszła z najczarniejszego okresu w historii PRL i wraz z dojściem do władzy towarzysza Wiesława, na początku cieszącego się dość dużym poparciem społecznym, zaczął się czas odwilży, a w prasie pojawiło się wiele rozliczeniowych artykułów. Znany polski reporter Ryszard Kapuściński opublikował wówczas artykuł o warunkach życia w Nowej Hucie, który był dla wielu szokiem; bynajmniej nie z powodu tego co opisywał, lecz z powodu jego opublikowania. Także wtedy powiew wolności odczuć można było w piśmie „Po prostu”, idącego w awangardzie takich publikacji. Tytuł dzisiejszego wpisu zapożyczyłem zresztą ze świetnej książki traktującej o listach pisanych do tej gazety z prośbą o interwencję, autorstwa Adama Leszczyńskiego (wyd. TRIO, Warszawa 2000), której lekturę polecam. Artykuł o Królewskiej Górze został opublikowany właśnie na odwilżowej fali tematów interwencyjnych.

Jak łatwo zauważyć autor napisał tyle, ile mógł. Pozostawiłem oryginalne podpisy pod zdjęciami, na jednym z nich łatwo rozpoznać Julisin, uwspółcześniono jedynie zapis niektórych wyrazów. Mamy wiosnę, więc zachęcam do spacerów po Królewskiej Górze, po charakterystycznej drodze z czerwonej kostki, na której widoczny jest jeszcze ślad po bramie opisywanej w artykule…


“Świat” nr 5 (289) – rok VII, 3 lutego 1957

KROLEWSKA GÓRA

Tekst: Andrzej Mularczyk                                            zdjęcia: Jan Kosidowski

Jeszcze parę lat temu ta szosa nie była tak gładka. Tłukły się po niej autobusy PKS i furmanki, dowożące na warszawski Zieleniak kapustę, buraki lub kartofle… Potem położono asfalt. Pojawiły się czarne limuzyny. Wzdłuż szosy stali niczym słupy telegraficzne, milicjanci. Potem asfalt prowadził do Królewskiej Góry koło Konstancina. Te limuzyny sunęły w tamtą stronę. Dlatego milicjanci pilnowali szosy… Królewska Góra została opasana siatką. Za siatką stały wille — białe, kremowe, szare… W zimie z kominów unosił się dym, chociaż zwykle domy stały puste. Strzegły ich siatka, wojsko i sygnalizacja alarmowa. Obok mieszkali ludzie, którzy rano zastawali w miednicy zamarzniętą wodę; przewiewnych „letniaków” nie udało się opalić. Ci ludzie pracują w Warszawie. Świtem szli do kolejki. Mieli daleko, bo stację w Konstancinie skasowano i przeniesiono na Rozjazd Oborski. Podobno gwizd kolejki wybijał ze snu jednego z dostojnych mieszkańców. Królewska Góra… Ludzie stali i czekali godzinami na autobus. Zabierze, czy nie? A może w ogóle nie stanie? Obok przemykały czarne, lśniące jak fokowe futro, limuzyny. Czasem udało się dojrzeć twarz znaną z portretów lub ze zdjęć w gazecie.  Królewska Góra…

1. Długo ta brama otwierała się tylko przed czarnymi limuzynami. Teraz, choć Jeszcze tkwi przy niej żołnierz, przewodniczący MRN przechodzi bez Indagacji. Za to Jego osaczają wciąż pytaniami:, „Kiedy wreszcie dostaniemy to mieszkanie? Koń z furmanką czeka — chcemy już być na swoich śmieciach”…

Potem w Polsce miało miejsce wiele zmian. Zniknęły z szosy czarne limuzyny, zniknęli milicjanci, piesi i na rowerach — za to pojawiła się w prasie informacja, — że tereny na Królewskiej Górze zostaną przekazane do użytku publicznego. Mieszkańcy tych terenów długo na to czekali; wreszcie się doczekali. Było to trzy miesiące temu. Dało się nadzieję młodemu małżeństwu ze Skolimowa, które wraz z rocznym dzieckiem mieszkało w hallu zrujnowanej willi… Matka 3-letniego dziecka przestała się bać nadchodzącej zimy w mieszkaniu, gdzie szpary trzeba było zatykać szmatami, a gwiazdy można było liczyć przez dach… Uwierzył w swoją gwiazdę młody aktor, który czyta w autobusie książki Stanisławskiego, a w nocy w temperaturze 0 stopni próbuje uczyć się roli… Liczyli na mieszkanie. Wreszcie zaczną mieszkać po ludzku. Złożyli podanie do Miejskiej Rady Narodowej w Skolimowie.

Kiedy próbowałem się dostać do gospodarzy miejscowej rady narodowej, stojący w korytarzu tłum zagrodził mi drogę. „Dokąd?” — spytali groźnie. —„Jest  kolejka.  Takich to my znamy!”. W korytarzu MRN od trzech miesięcy wciąż stoją ludzie. Stoją od świtu. Czekają. Nie chcą przepuścić nikogo. Za długo już czekali. Po parę lat! Niechętnie przepuszczają „prasę”. Niechętnie przyjmują ją również w pokoju przewodniczącego.

— Nic mam nie pomożecie. Już trzy miesiące temu byli tu dziennikarze. Wówczas powiedziałem: „Niby to jesteśmy władzą terenową, ale nasze kompetencje kończą się na siatce, okalającej „getto rządowe”, lub na klamce wysokich dostojników”.  A teraz skończyło się wszystko — jest uchwała Prezydium Rady Ministrów.

2.  Trzeba trzymać — szafa może zlecieć. Cały dzień przeprowadzano dom dziecka. Do opuszczonego przez dzieci domu wprowadzą się lokatorzy. Ale to zaledwie kilka rodzin.

Teren ogrodzony siatką obejmuje o-kolo 90 hektarów i ponad 20 will. Oprócz tego do Olimpu należało 12 will położonych poza ogrodzeniem (około 80 izb). Na ogół stały puste. Kiedyś MRN wprowadziła tam robotniczą rodzinę Fukowskiego z równym tuzinem dzieci; w ich starym mieszkaniu zawalił się dach nad głową. Prezydium Rady Ministrów natychmiast zażądało wykwaterowania! Spalił się dom. Sześć rodzin zostało bez dachu nad głową. Jedną ośmielili się wprowadzić do domu „za żółtymi firankami”. Wówczas to się nasłuchali w Wojewódzkiej Radzie Narodowej: wykwaterować!

— Wykwaterować, ale gdzie?

— Choćby do lokalu waszej rady narodowej. Zsuńcie biurka 1 dajcie im miejsce na mieszkanie. Tam nie mogą pozostać!

Królewska Góra…

A teraz? Teraz siatka ogrodzenia została. Są jeszcze żołnierze. Całe szczęście — mówią gospodarze terenu, — bo by ludzie się wdarli bez pytania. I wtedy znowu by nam kazali: wykwaterować! W MRN leży ponad 400 podań. Ludzie stoją w korytarzu. Wymyślają. Czekają. A miejscowe władze z tych wszystkich domów uzyskały zaledwie pięć. To oznacza przydział dla piętnastu rodzin Rozdziału dokonało, poza plecami władz miejscowych. Biuro do Spraw Lokalowych przy Urzędzie Rady Ministrów; 8 budynków przyznano Minis­terstwu Zdrowia, 3 Ministerstwu Oświaty, 2 otrzymała dzielnica Wilanów na domy dziecka.

3. Ta kobieta mieszka wraz z mężem w jednym pokoiku o czterech drzwiach. Odbywa siej tu wszystko: gotowanie, pranie, suszenie pieluszek. W sąsiedztwie można trafić do pokoju o wymiarach cztery metry na cztery, gdzie mieszkają trzy rodziny. Wszyscy oni czekali na dzień, w którym otworzy się brama i na Królewską Górę…

— A przecież my — powiadają gos­podarze terenu — mamy swoje domy dziecka, którym należy się miejsce!

Decyzje podjęto jednak bez liczenia się z głosem władz miejscowych. Wy­powiedź przedstawiciela MRN w Skoli­mowie ograniczyła komisja do trzech minut. Zapadła uchwała Prezydium Ra­dy Ministrów. A ludzie wciąż czekali w korytarzach. Przychodzili z kamieniami w kiesze­niach. Żądali. Przecież Królewska Góra należy do MRN w Skolimowie! Wy wiec decydujecie! Wy — to znaczy gospodarze terenu. A oto ich głos:

— Mówi się o decentralizacji, o uprawnieniach rad narodowych po ós­mym plenum. A dalej zostaliśmy tylko czynnikiem wykonawczym…

Wydawałoby się — taki pozytywny temat — a jakie pełen sprzeczności. Klinika dziecięca, domy dziecka — to niewątpliwie dobro ogólne. Ale co ma­ją robić lokalne władze, które winny dbać o interesy swego terenu? 10 lat temu w tej okolicy mieszkało około 3 tysięcy ludzi — dziś jest już około ośmiu. W tym czasie nie zbudowano nowych mieszkań: Wręcz przeciwnie — ogrodzono siatką Królewską Górę. Teraz, kiedy bramy Olimpu się otworzyły — wydawało się. Te wszystkie zaległości zostaną pomyślnie załatwione. Tymczasem… Tymczasem w korytarzyku dalej tkwi tłum.  Przewodniczący rady, Pudełko, ma czerwone z niewyspania oczy. Wiceprzewodniczący Budnar mówi: „Aż się boję tego dnia, kiedy ogłosimy ostateczną listę przydziałów”. Jest chory na serce, ale nie ma czasu chodzić na zastrzyki. W korytarzu wciąż czekają ludzie.

Asfaltową drogą jedzie platforma wyładowana szafami i krzesłami. To przeprowadza się dom dziecka.   Żołnierz przy bramie nie żąda przepustek. Otwiera bez słowa. To są ostatnie dni ich pobytu na Królewskiej Górze. Ciągną się puste uliczki. Za siatką piękne wille. Dobrze utrzymane ogrody. Latarnie… W willi, zajmowanej ongiś, przez Bo­lesława Bieruta, zamieszkało w tej chwili 55 dziewcząt z domu dziecka. Kierownik jest szczęśliwy: „Mamy salę teatralną, wspaniałą garderobę, basen w ogrodzie, kort do gier”… Inne wille stoją dalej puste. Z ką­tów wychodzi tylko echo naszych gło­sów.   Piękne posadzki, piękne sufity, piękne ściany: malinowe, seledynowe, kremowe…, Gdy to oglądałem, przy­pomniała mi się opowieść malarza, któ­ry pracował w tym domu.

4.  W tej willi, którą zajmowała przedtem jedna osoba, teraz znalazł pomieszczenie dom dziecka. Basen na pewno przyda się w lecie. Szkoda tylko, ze dawni gospodarze, opuszczając lokal, wymontowali lampy jarzeniowe: niepotrzebne koszty…

— Razem z kumplami i pomocnikiem szorowaliśmy ściany szarym mydłem. Az tu nagle staje w drzwiach jedna z tych Wielkich Pań. „Ależ tu cuchnie” — zawołała. — „Nie macie pachnącego mydła? Zaraz każą tu dostać”… No i przywieźli nam skrzynię toaletowego mydła. Jasną rzeczą, wzięliśmy to so­bie, a ściany dalej szorowaliśmy sza­rym mydłem. Tylko mój pomocnik mówi: „Tego jeszcze nie widziałem – ale co dziwnego. Królewska Góra”…

Na środku pustych pokojów stoi do­zorca w waciaku i gumowych butach.

— Paliło się cały rok, choćby nikogo nie było. Tu mieścił się gabinet, a za tym pokojem sypialnia.  W środku to chyba była jadalnia.

Tam willa towarzysza Z, tu willa to­warzysza X, a dalej to Y… Stoją pus­te — czekają, aż w poszczególnych mi­nisterstwach zapadnie decyzja o ich wykorzystaniu.   Tymczasem po tere­nach łażą komisje, wciąż zaglądają do papierów. Nadjeżdża znowu platforma z rze­czami.  Żołnierz otwiera bramę.  Dzieci ciągną na sankach krzesła…

Przewodniczącego MRN ciągnie za rękaw człowiek w górniczym mundu­rze.  Specjalnie przyjechał z Bytomia, żeby pomóc rodzinie w przeprowadzce.

— Panie przewodniczący, mnie dy­rektor tylko na jeden dzień zwolnił z „Dymitrowa”. Na jutro muszę wrócić!

— Zaraz, zaraz — przewodniczący zdenerwowany.  Jeszcze nie wie, co i jak. Dziś musi wywiesić listę przyzna­nych nakazów. A tam w korytarzyku są ludzie. W aktach ponad 400 podań…

Wychodząc na szosę, po której nie pędzą już lśniące limuzyny — reporter pozwala sobie na chwilę zadumy: taki pozytywny temat.  Królewska Góra przekazana na użytek publiczny. A jed­nak ile tu sprzeczności! Władze central­ne mają swoje plany — władze tereno­we chcą mieć swoje prawa. Czy w tym wypadku nie należało dać pierwszeń­stwa władzom terenowym? Podjęta de­cyzja aczkolwiek obiektywnie słuszna, nie zlikwiduje rozjątrzenia, jakie za­panowało w okolicach Królewskiej Gó­ry. Czy może brzmieć pocieszająco dla mieszkańców i miejscowych gospodarzy zdanie, że sprawowanie władzy trudne jest nawet w tak małej miejscowości jak Królewska Góra?

P. S. Już po złożeniu tekstu w dru­karni dowiedziałem się o efektach tego dnia, którego tak bal się wiceprze­wodniczący MRN. Po wywieszeniu listy z przydziałami kilku członków prezy­dium zastało pobitych przez rozczaro­wanych. Jeszcze raz usłyszałem zdanie: „Gdybyśmy dysponowali całą Królew­ską Górą, sprawy mieszkaniowe na tym terenie byłyby prawie załatwione, a tak niezadowolonych jest więcej niż za­dowolonych”.

Uzupełnienia:

Fragment muru jaki oddzielał ulicę Potulickich (ówczesną KRN) od ulicy Żółkiewskiego (zdj. Adam Zyszczyk)

Zestawienie przedstawiające pozostałości dawnej bramy na ul Żółkiewskiego przez którą prowadziła jedyna droga do zamkniętego osiedla (fot. A. Zyszczyk)

Może ci się także spodobać...