Sezon ogórkowy i lato w pełni, pora więc tradycyjnie jak co roku podać szanownemu czytelnikowi w miejsce poważnych tematów historycznych krew i sensację sprzed lat. Ponieważ zapanował upał, a nasze myśli wołają o chłodniejszą temperaturę i opady deszczu, warto w tym miejscu zamieścić relację sprzed lat o tym, jak sobie w tutejszych wsiach z brakiem deszczu radzono. Otóż 17 lipca 1937 roku „Pielgrzym” w nr 85 zamieścił opowieść o tym jak pod Piasecznem deszcz wywoływano, którą poniżej przedrukowujemy ku edukacji i przestrodze:
“Jak warszawscy „profesorowie” chcieli sprowadzić deszcz na wieś Dawidy”
Trwająca od dłuższego czasu susza, dająca się we znaki rolnikom, natchnęła dwóch zawodowych oszustów, Jakuba Mazurka i Jana Staszewskiego, zamieszkałych w Warszawie, „genialnym” pomysłem zarobienia na naiwnych wieśniakach za… ściągnięcie deszczu.
Zabrawszy z domu stary aparat radiowy, wsiedli w kolejkę Grójecką i wyjechali do Piaseczna, skąd dotarli do zamożnej wsi Dawidy. Przyszedłszy do wsi w samo południe, przy pomocy sołtysa zebrali wszystkich włościan i Mazurek wygłosił płomienną przemowę, w plastycznych słowach malując straszne skutki suszy, zobrazował upadek kwitnącej wsi, przeraził chłopów i baby widmem głodu, a w końcu przedstawił swego kolegę — wynalazcę, „profesora licznych uniwersytetów”, który przy pomocy aparatu elektrycznego może ściągać deszcz. Zaznaczył przy tym, że obaj, jako ludzie nauki, pracują dla idei i nie żądają żadnej zapłaty, oprócz zwrotu kosztów przejazdu.
— A duże są te koszta?. — ktoś zapytał.
— Dla nas obu 4 zł 50 gr.
To przekonało chłopów. Cztery i pół złotego za deszcz. To przecież warto. Szybko dobito umowy.
Wynalazcy ustawili zwykłą skrzynkę radiową pośrodku wsi. Przeciągnęli jakieś druty. Drapali się na drzewa, znaczyli kredą płoty, wycinali tajemnicze znaki na chałupach. Wreszcie spoceni, zmęczeni oświadczyli:
— No, teraz aparat gotów! Tylko trzeba jeszcze do środka włożyć wszystkie pieniądze, jakie kto ma w chałupie. Bo inaczej piorun taką chałupę z pieniędzmi spali!
Zasugerowani wymową Mazurka, chłopi rozbiegli się, znosząc swoje oszczędności. Wkrótce aparat wypełnił się banknotami i srebrem. Razem około 2000 złotych. Gdy zacznie padać, wrócą i zabiorą aparat, którego kazali strzec chłopom, jak oka w głowie. Pieniądze za koszta podróży mieli otrzymać dopiero po powrocie z sąsiedniej wsi.
Wieśniacy stanęli dokoła aparatu, czekając na zbawczy deszcz. Jeden z ziemian, przejeżdżając przez wieś, zobaczył zbiegowisko i dowiedziawszy się, o co chodzi, uświadomił chłopów, że padli ofiarą oszustów. Gdy zajrzano do skrzynki, znaleziono zamiast pieniędzy strzępy papieru.
Pałając zemstą, chłopi zorganizowali ekspedycję karną i dopadłszy oszustów, którzy spóźnili na autobus, w lesie Kabackim pod Pyrami, zbili ich do utraty przytomności kłonicami.
Strasznie zmasakrowanych wydrwigroszów Pogotowie przewiozło w stanie bardzo ciężkim do szpitala w Warszawie.

Polna droga pod Skolimowem w międzywojniu. Fot. H. Poddębski. Zbiory NAC

Redaktor naczelny portalu, z wykształcenia historyk, absolwent Wydziału Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego. Rodzinnie związany od wielu pokoleń z Nadwiślańskim Urzeczem, badacz regionu i dziejów lokalnych, autor publikacji oraz artykułów w tym zakresie.