Tożsamość miejsca

Historia Żydów z Jeziorny to opowieść o zniknięciu, powiedział mi Bart Orlicki, gdy kręciliśmy krótki film o tutejszym sztetlu. Ta obserwacja kogoś patrzącego na to z boku sprawiła, iż ujrzałem rzecz w nowym świetle. Być może cała historia jest w gruncie rzeczy opowieścią o znikaniu, a nie wspomnieniem tego, czego już nie ma. I rzecz jasna jest opowieścią całkowicie nieprawdziwą, próbą odtworzenia przeszłości, z góry skazaną na niepowodzenie, bo czynimy to jedynie na podstawie zachowanej części wspomnień i dokumentów, nie zbliżając się do rzeczywistego obrazu. Historia dawno już przestała być traktowana jak refleksja, sprowadzona tylko do dat, które są suche tak samo jak matematyczne wzory. Z rzadka przy pierwszym spojrzeniu dostrzega się kryjące za nią życie codzienne i tworzących ją zwykłych ludzi, skrytych za wielkimi wydarzeniami, pośród jednostek, których nazwisk należy się nauczyć. Pośród procesów, wojen, chorób, modernizacji, których częścią zawsze byli ludzie. W mediach społecznościowych co jakiś czas powraca zdanie wyjęte z twórczości Andrzeja Sapkowskiego, który jednak w rzeczywistości włożył w usta swych bohaterów słowa innego pisarza, Ambrose Bierce’a. Historia jest przekazem, w większości fałszywym, do tego nieistotnych wydarzeń. Tak jest zapewne i w tym wypadku, a jednak budują one w jakimś stopniu tożsamość miejsca, w którym mieszkamy. I w którymś niegdyś żyła społeczność żydowska, choć obecnie nie sposób w to uwierzyć. Bowiem wszyscy zniknęli.

Ta książka powstała za późno ale być może wtedy, kiedy musiała powstać, bo być może wcześniej nie było to możliwe. Za późno, bo odeszli ci, którzy pamiętali Żydów z Jeziorny, ci którzy przyszli po nich i urodzili się wiele lat później wiedzą jedynie, iż żyją w przestrzeni, która miała niegdyś zupełnie inny charakter, ale trudno sobie wyobrazić jak bardzo się zmieniła. Być może to problem naszych czasów, o ile to w ogóle problem, bo żyjemy w przestrzeni bez wojen, wielkich pożarów, głodu i w zasadzie bez chorób, do czasu aktualnej pandemii, która nie przypomina tego, czego doświadczali nasi przodkowie. Mamy obraz utrwalony na kliszy, wydaje nam się, że nasi przodkowie kierowali się tym samym, mieli te same motywacje, nawet jeśli mieszkali w innych domach. Tymczasem to nieprawda, ich społeczeństwa były zupełnie inne, odmienne od naszych były kierujące nimi reguły. Nawet jeśli świat się na zdjęciach tak bardzo nie zmienia, idzie naprzód.
Przeprowadziliśmy więc badanie, w języku dawnych Greków słowo to brzmi historia. I sprawiliśmy, że członkowie tutejszej społeczności zyskali twarze, z niepamięci i zniknięcia przywołaliśmy ich imiona i nazwiska. Opowiedzieliśmy o ich codzienności, na tyle na ile udało się to odtworzyć z dokumentów, wspomnień, metrykaliów i zapisków prasowych. W 1939 roku było 655 żydowskich mieszkańców Jeziorny. W 1945 roku zniknęli praktycznie wszyscy. Opisaliśmy wielu z nich, lecz ta opowieść miała zawsze w tle dwóch bohaterów. O obu już pisałem, napisaliśmy o nich w książce.

Salomon Freiman, Jeziorna, 2009 r.

Pierwszym z nich był Solomon „Szlomo” Freiman, zwany w tych stronach po prostu Samem, który przyszedł na świat 1 stycznia 1926 roku w Jeziornie. Wraz ze starszym rodzeństwem – Jadzią, Haną i Chaimem mieszkał przy ówczesnej Warszawskiej 22, gdzie jego ojciec Josek prowadził niewielki zakład szewski. Obecnie w tym miejscu na skrzyżowaniu Bielawskiej i Warszawskiej mieści się parking przed sklepem „Aura”. Ówczesna Jeziorna żyła w jego wspomnieniach jako świat zakładów szewskich, krawieckich, czapników i rzemieślników, a przede wszystkich drobnych sklepików rozsianych licznie na Warszawskiej i Bielawskiej. Żydowskie dzieci uczęszczały zarówno do chedery jak i tutejszej szkoły (obecnej nr 5) z polskimi dziećmi, w której Sam rozpoczął naukę w 1931 roku. Gdy dorastał miał już pierwsze obowiązki, wuj Mejer, piekarz z Bielawskiej nauczył go jeździć na rowerze, dzięki czemu mógł sprzedawać bułeczki letnikom w Konstancinie. Sam przetrwał wojnę jako jedyny z rodziny, w 1948 roku był jednym z ochotników, którzy walczyli w wojnie o utworzenie państwa Izrael. Potem osiadł w Wielkiej Brytanii, gdzie przez lata był kuśnierzem.

Zbigniew Cechnicki, ok. lata sześćdziesiąte/siedemdziesiąte XX wieku.

Drugim był dr Zbigniew Cechnicki. Przez 56 lat był tutejszym lekarzem, znali go wszyscy i on znał wszystkich, nigdy nie odmawiał pomocy, zazwyczaj bezinteresownej i o każdej możliwej porze (co sam osobiście pamiętam z dzieciństwa). Pracował w klinice pediatrycznej w Warszawie na Litewskiej, w przychodni w Mirkowie, leczył w miejscowych szkołach, a także prywatnie przyjmując pacjentów w swym domu i jeżdżąc po całej okolicy motorowerem. Urodził się w 1927 roku w Jeziornie Fabrycznej i tu spędził praktycznie całe swe życie. To on ocalił pamięć dawnej Jeziorny. Ponad pół wieku po zakończeniu II wojny światowej pamięć o dawnych mieszkańcach Jeziorny praktycznie przepadła, mówiło się, że kiedyś mieszkali i przed wojną wyjechali do Ameryki Południowej, stąd Argentyna. Wszystko skryło się we mgle zapomnienia, czasem jedynie Żydzi pojawiali się w nielicznych opowieściach. Sam gdy po raz pierwszy usłyszałem w tamtym czasie, od jednej z mieszkanek Jeziorny, że było tu kiedyś getto, sądziłem, że coś się jej pomyliło. Nie było ani jednej publikacji, artykułu, ani tekstu. Wówczas w 2001 roku odpowiadając na apel prof. Tomasza Strzembosza dr Zbigniew Cechnicki spisał swe wspomnienia i jak pierwszy opowiedział o Żydach z Jeziorny, przywrócił ich nazwiska, nadał wielu anonimowym osobom twarze. To dzięki niemu dowiedzieliśmy się o Abramie Keningsztajnie, Felicji Rotsztajn i wielu innych. Poznaliśmy nazwiska osób ukrywanych podczas wojny, ocalonych i tych którzy ratowali im życie… w tym dwójki mieszkańców odznaczonych tytułem „Sprawiedliwy wśród narodów świata” przez Instytut w Yad Vashem. Wspomnienia dra Cechnickiego przywołały tamtą Jeziornę, pełną sklepików i zakładów rzemieślniczych, która przestała bezpowrotnie istnieć. W czasach gdy internet nie był źródłem takiej wiedzy jak obecnie, a publikacji nie było, jego wspomnienia okazały się bezcenne.

Jeziorna, “Argentyna”, 1947.

Nie wiem czy Salomon i Zbigniew się kiedykolwiek spotkali, choć urodzili się w odstępie roku uczęszczali do dwóch różnych szkół powszechnych, mieli zapewne szansę zobaczyć się na ulicy tej dawnej Jeziorny. Dwóch chłopców, 11 i 12 letni w chwili gdy wybuchła wojna, podczas której weszli w dorosłość. Sam zmarł w 2019 roku jako ostatni z „Frejmanów”, jak pisano w Jeziornie nazwisko tutejszych rodzin sklepikarzy, szewców i jeziorańskich szkolników. Jego syn Ben rok przed nim. Przyjaciele Sama przekazali mi, że lata swego dzieciństwa spędzonego w Jeziornie uważał za najszczęśliwsze w swoim życiu. Kiedy po raz ostatni odwiedził Jeziornę w 2010 roku mówił to samo, iż czasy nie były łatwe, ale szczęśliwe. Dr Cechnicki odszedł w 2009 roku, po tym jak spędził całe życie w Jeziornie. Żegnający go kondukt pogrzebowy zablokował drogę do Warszawy.

Nie ma już tamtego świata, nie ma tamtej Jeziorny, obaj byli jej częścią i tworzyli jej tożsamość, którą my możemy jedynie wspominać. A wraz z nimi czynili to pozostali jej mieszkańcy – zarówno polscy jak i żydowscy, w czasach, gdy Jeziorna była jedynie jedną z wielu podwarszawskich miejcowości i mikroświatem dla mieszkających tu ludzi. Rabin Meir Shindler ze wspólnoty wyznaniowej w Richmond napisał mi, iż gdy w 2016 roku Sam Freiman fundował dla tamtejszej synagogi nową sefer-torę, wspomniał, iż przed oczami ma dzień przed laty w Jeziornie, gdy z nową sefer-torą ulicą Fabryczną jechał na czele uroczystej procesji jego ojciec. Zbigniew Cechnicki także pamiętał, nie zapomniał tamtych dni, osób i miejsca i chciał ich upamiętnić tych, którzy odeszli.

Tożsamość miejsca jest tworzona przez zamieszkujących je ludzi, gdy odchodzą pozostaje nam jedynie pamięć, lecz i ta jest złudna bądź ulotna. Z czasem pamiętamy tylko wybrane osoby, takie jak Sam Freiman czy Zbigniew Cechnicki. Lecz to co ją buduje jest czymś więcej. Historia to nie tylko nazwiska, daty i wielkie bitwy, to przede wszystkim tworzący ją ludzie i miejsca. Takie jak właśnie tamta Jeziorna, którą przenieśliśmy na karty książki. Bo to w gruncie rzeczy o niej opowieść. O miejscu i zamieszkującym ją ludziach.

Może ci się także spodobać...