O przelocie diabła nad Urzeczem, czyli Giuseppe Tardiniego przypadki

12 września 2021 r. w Konstancinie-Jeziornie odbędzie się Historyczny Piknik Lotniczy. Prócz przelotów dawnych samolotów zobaczyć będzie tam można wystawę poświęconą pilotom biorącym udział w II wojnie światowej, wywodzącym się z Jeziorny i Skolimowa-Konstancina oraz tradycjom lotniczym tych stron. Wydaje się, że nie bez kozery będzie tu przywołać historię pierwszego lotu człowieka nad nadwiślańskim Urzeczem. Jak łatwo zorientować się na podstawie tytułu wstrząsnął on miejscową ludnością…

Latem 1850 roku „Kurier Warszawski” donosił, iż do Warszawy zjechał Giuseppe Tardini, „słynny aeronauta włoski”, przybyły wprost z Petersburga. Na terenie Cesarstwa Rosyjskiego spędził dwa minione lata, począwszy od 1848 r. prezentując sztukę wznoszenia się w powietrze balonem. Startował z placu przy Korpusie Kadetów w Moskwie, a w 1849 r. przeniósł się do Petersburga. Tam dał cztery pokazy od lipca do września, przelatując nierzadko i 20 wiorst [1 wiorsta=ok. 1,06 km] od stolicy, ponad zatoką. W lotach tych towarzyszyła mu asystentka o imieniu Anette, czasem ochotnicy. Przed opuszczeniem Rosji Tardini wykonał nowy balon, któremu nadał imię „Samson”. W jego stworzeniu wzięło udział 7 krawców, wykorzystano 1500 łokci materiału w kolorze błękitnym i różowym, a szwy wzmocniono sznurkami. „Samson” miał 30 łokci długości, 60 obwodu i 20 średnicy [1 łokieć=ok. 60 cm]. Wymiary te były przybliżone, bowiem pierwszy lot „Samsona” miał odbyć się w Warszawie. Koszt jedwabiu użytego do uszycia balonu wyniósł 1000 rubli, przygotowano specjalny kosz złożony z 24 beczek, zaczepiony między łodzią a balonem, w którym stworzyć miano gaz do uniesienia konstrukcji. Jak podawano do wzbicia się w powietrze niezbędne było 20 000 stóp wodoru, który miał powstać z 8000 funtów opiłek żelaznych, polanych kwasem siarkowym i wodą, co stworzyć miało gaz. Warszawa szykowała się na pokaz, bowiem od pokazu w 1832 r. nie było w mieście żadnego aeronauty i nikt nie wznosił się w przestworza[1].

Tardini sprzedawał bilety na pokaz w swym pokoju w Hotelu Wileńskim, do kupienia były także w Ogrodzie Saskim, gdzie parkował „Samson”. Pierwszy lot miał odbyć się w połowie lipca, ostatecznie doszło do niego 18 dnia miesiąca. Dopiero tego dnia pojawiło się słońce, a wskazania barometru pokazały, iż ciśnienie jest odpowiednie. Wypuszczone wcześniej dwa niewielkie balony „samsoniki” dały dobre wskazania wiatru. W koszach zaczęto przygotowywać od 8 rano gaz, który napełniał balon. Wkrótce wszystkie okna domostw otaczających Ogród Saski były otwarte i gawiedź, spoglądała na wzrastającą kopułę. O 18 balon był gotów do lotu, na uwięzi poruszał się pomiędzy dwoma słupami, pośrodku których był zawieszony. Przybył Tardini w stroju angielskiego żeglarza, wsiadł na pokład „koszykowej łodzi” po czym odciął nożem przytrzymującą balon linę i wśród oklasków publiczności wzniósł się w powietrze, zabierając ze sobą orszadę [słodki napój jęczmienny z dodatkiem migdałów], chleb, wino i dwa kurczaki. Pomachał chorągiewką, po czym wzniósł się wysoko w przestworza.. Na miejscu pozostała orkiestra wojskowa, a w ślad za znikającym punktem ruszył oddział złożony z sześciu Kozaków, by udzielić mu pomocy. Osób machających mu na pożegnanie było 3 698[2].

Tardini planował opuścić się niezwłocznie po wzniesieniu, jednak wiatr okazał się silniejszy niż przypuszczał. Gdyby nie fakt, iż uznał, że nie może zawieść po raz kolejny oczekiwań publiczności, która zakupiła bilety, nie ryzykowałby podróży. „Samson” szedł w górę, zatem zachodziła obawa, iż wzniesie się w ogóle ponad chmury, gdzie chłód sprawia, iż traci się słuch, nie słychać dźwięku, a rozrzedzenie powietrza jest tak wielkie, iż może trysnąć krew. Tym razem Tardini nie musiał jednak dziurawić balonu, bowiem z chmur wychynął. Wedle jego późniejszych obliczeń wzbił się na wiorstę, to jest „2847 stóp paryskich”[co daje 925 metrów], a temperatura na tej wysokości spadła według jego relacji do minus dwu stopni[3]. Po obniżeniu lotu porwał go gwałtowny wiatr w kierunku Wilanowa, a prędkość pojazdu była tak duża, iż Kozacy stracili go z oczu. Balon pomknął wzdłuż Wisły, a miejscowa ludność po raz pierwszy w swym życiu ujrzała latający obiekt ponad Urzeczem. Przelot zauważono w Czerniakowie, Wilanowie, Natolinie, Bielawie, Jeziornie, a nawet Karczewie, gdy przemieszczał się wzdłuż lewego brzegu Wisły[4].

Widok współczesny, łąki oborskie w kierunku Wisły

Możemy ledwie wyobrazić sobie jak piorunujące wrażenie wywarł o zachodzie słońca latający pojazd w świecie, w którym machin takich nie znano, a przekaz wizualny nie funkcjonował i trudno było sobie nawet wyobrazić, a tym bardziej dać wiarę w istnienie pojazdów latających. Tardini usiłował wylądować, lecz nie był w stanie się obniżyć, dodatkowo dostrzec go mieli pracujący w polu włościanie i rozbiec się w przerażeniu z okrzykami, iż widzą nadciągającego diabła. Okazja do lądowania nadarzyła się, gdy pojazd zbliżył się do wiślanej skarpy, co nastąpiło w Brześcach. Tardini wyrzucił kotwicę, którą balon ciągnął na linie za sobą, zniżając się, lecz jej ciężar nie był wystarczający, by przezwyciężyć niezwykle mocny wiatr. Wywołało to natomiast hałas, który sprawił, iż mieszkańcy wsi kryć się zaczęli w chatach i na podwórcach. Kotwica przeszła przez wieś niszcząc wiklinowe płoty i wyrywając kołki, wreszcie zaczepiła się o topolę. Gdy jednak szarpnęła, lina się zerwała, a balon popędził dalej. Wskutek wstrząsu Tardini stracił butelkę orszady, która wypadła z kosza. Podniebny żeglarz wątpił, by kto ją wypił, raczej po tym co zaszło sądził, iż włościanie wygnać z niej będą chcieli biesa. Cudem udało mu się wznieść ponad las sosnowy i leciał dalej wzdłuż skarpy, wzbudzając wciąż przerażenie urzycoków na polach, na Podłęczu i Moczydłowie, którzy uciekali w panice[5].

Przeleciał u stóp Góry Kalwarii, zamku w Czersku, wreszcie natrafiła mu się okazja ratunku nieopodal Coniewa. Za każdym razem dotąd gdy balon się obniżał, a Tardini rzucał linę wzywając ratunku, na jego widok wszyscy kryli się ze strachu. Wobec powyższego gdy dostrzegł ludzi zastygłych na widok nadciągającego szatana „przeżegnał się pobożnie”, aby mogli to ujrzeć. Jego położenie było coraz gorsze, bowiem liny trzymające łódkę były w strzępach, a ona sama mocno pogruchotana. Tardini trzymając jedną ręką liny balonu, chwycił drugą gałąź jabłonki i trzymał ją, mimo iż „Samson” usiłował odlecieć. Wówczas z pomocą przyszli mu wreszcie mieszkańcy Podgóry – Antoni Krawczyk, Jakub Jaworski i Szymon Pierściński, którzy „najwięcej swoją odwagą, przytomnością i poświęceniem przyczynili się do wylądowania żeglarza”. „Samson” został przy tym nieco uszkodzony na jabłonce. Drzewo stało w dobrach Potyczy, na Urzeczu. Tardini szczęśliwy z ratunku podzielił się z włościanami swym zapasem chleba, pieczonych kurcząt i wina, a ci przekonali się, iż „wcale nie z diabłem mieli do czynienia”[6].

Jeziorka i Jeziorna Królewska oraz “Argentyna”, widok w kierunku lasu kabackiego

Już przed piątą nad ranem Tardini był w Warszawie, nająwszy podwodę, powrócił do Hotelu Wileńskiego. Naprawiwszy „Samsona” dał tego lata jeszcze trzy pokazy lotnicze. I choć zdarzyło mu się dolecieć do Tarchomina czy Międzylesia, a nawet na Pragę, z powodu zniszczenia w Potyczy łodzi koszowej na grzbiecie daniela przywiązanego do lin balonu, żaden jednak z nich nie był tak dramatyczny jak pierwszy lot człowieka nad Urzeczem.


Ilustracja pochodzi z “Kuriera Warszawskiego”, współczesne zdjęcia powietrzne wykonał Paweł Czachor. Komentarze w nawiasach kwadratowych pochodzą od autora artykułu. Rzecz jasna na relację Tardiniego odnośnie pobytu w przestworzach musimy przyjąć pewną poprawkę, skoro wedle pomiarów na ziemi tego dnia było 20 stopni ciepła, choć zapewne wiatr sprawił, iż rzeczywiście zmarzł kilometr nad ziemią, raczej nie było tam jednak ujemnej temperatury.


[1] „Kurier Warszawski”, nr 168, 1 lipca 1850 r.

[2] „Kurier Warszawski”, nr 186, 19 lipca 1850 r.

[3] „Kurier Warszawski”, nr 187, 20 lipca 1850 r.

[4] „Kurier Warszawski”, nr 188, 21 lipca 1850 r.

[5] „Kurier Warszawski”, nr 187, 20 lipca 1850 r.

[6] „Kurier Warszawski”, nr 188, 21 lipca 1850 r.

Może ci się także spodobać...