Stan wojenny w Konstancinie

W niedzielę 13 grudnia 1981 roku dzieci na próżno oczekiwały ulubionego ‘Teleranka”, a dorośli porannych wiadomości „Z kraju i ze świata”. Odbiorniki telewizyjne i radiowe milczały, podobnie telefony. Wkrótce okazało się, że „na terenie całego kraju mocą dekretu Rady Państwa wprowadzono stan wojenny. Władzę przejęła Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego na czele z gen. Wojciechem Jaruzelskim. Oznaczało to w praktyce wiele ograniczeń. Zapamiętana przez  starszych obywateli z czasów hitlerowskiej okupacji „godzina milicyjna” zakazywała opuszczania mieszkań między godz. 20 i 5 nad ranem, nie można  było kupować benzyny, wypłacać większych sum pieniędzy z kont oszczędnościowych, zakazane było podróżowanie nie tylko za granice państwa, ale też przekraczanie granicy województwa w którym było się zameldowanym lub  zatrudnionym. Obowiązywała kontrola korespondencji i rozmów telefonicznych.  Zakazano publicznych  zgromadzeń, rozpowszechniania informacji, fotografowania. Zakłady pracy zmilitaryzowano, na ich czele zostali postawieni komisarze wojskowi ( wg. obliczeń IPN było ich około 5 tys.), którym podlegali pracownicy. Niesubordynacja czy   odmowa wykonania rozkazu powodowały kary wieloletniego więzienia. W najgorszej sytuacji znaleźli się ludzie „luźni”, nie mający stałego zatrudnienia. Przedstawiciele wolnych, artystycznych zawodów, albo tzw. niebieskie ptaki. Nie tylko, że nie otrzymywali tzw. kartek czyli przydziałów na produkty umożliwiające przetrwanie, ale też byli wyłapywani na licznych wówczas punktach kontrolnych, aresztowani i wysyłani do przymusowych prac społecznych, np. do kopania torfu na Żuławach. Kartki zaś wprowadzono dosłownie na wszystko. Nie tylko na podstawowe produkty żywnościowe i środki higieniczne ale też na odzież, buty, materiały piśmienne, paliwo samochodowe, alkohol i papierosy, na obrączki nowożeńców i trumny oraz stroje nieboszczyków. Na granicach miast, również w Konstancinie ustawiono wojskowe punkty kontrolne, w zakładach pracy, także w  Warszawskich Zakładach Papierniczych najważniejszą rolę odgrywali ustanowieni przez władzę komisarze wojskowi, których wiedza o ekonomicznych zasadach funkcjonowania zakładu pracy była znikoma. Swoją władzę pokazywali lokalni urzędnicy i prezesi spółdzielni mieszkaniowych rekrutowani zwykle z emerytowanych milicjantów lub esbeków. Polacy poddani zostali totalnej inwigilacji, a donosicielstwo zbierało  niespotykane żniwa. Ludzie stali w kolejkach po wszystko bo mimo kartkowych przydziałów w sklepach brakowało towaru albo pojawiał się rzadko, nieregularnie i w niewystarczającej ilości. Na przykład przydziały mięsa były następujące: pracujące umysłowo miał prawo do nabycia 2 kg. mięsa miesięcznie, pracujący fizycznie mógł nabyć 3.9 kg. zaś górnicy aż 7 kg. mięsa i wędlin. Ważną rolę w zestawie talonów odgrywał odcinek – „rezerwa”, w zależności od oferty można było kupować nań  towary, które pojawiały się okresowo np. papier toaletowy albo rajstopy ale też rybne konserwy. Dlatego też stan wojenny dał też Polakom możliwość wykazania zaradności życiowej, ćwiczonej zresztą skutecznie przez całą epokę PRL, epokę permanentnych niedoborów. Tak jak za okupacji szmuglowano żywność ze wsi do miasta, przemycano bo prywatny handel mięsem był wtedy zakazany o czym dziś trudno przekonać młodych ludzi, którzy  nie doświadczyli tamtych czasów. Gospodynie domowe zaś mogły wykazać się wtedy pomysłowością i talentem w dziedzinie kulinarnych improwizacji. Produkcją posiłków „z niczego” albo z „byle czego”, z tego co akurat udało się kupić albo co jeszcze zalegało w domowej spiżarni. Popularnością cieszyły się kulinarne poradniki przetrwania: „200 potraw z warzyw” Jadwigi Celczyńskiej i Hanny Szymanderskiej, czy przetłumaczona na tę okoliczność z łotewskiego  książeczka „444 dania z  ziemniaków” Ainy Klaviny. Placki ziemniaczano-cebulowe i babka ziemniaczana biły rekordy powodzenia. Władza dbała jednak o społeczeństwo dlatego zgodnie z ustawą Rady Ministrów nowo narodzonemu przysługiwało miesięcznie 11 kg. kaszy manny, 2 kg. cukru, 2.5 kg. mleka w proszku, 100 gr. waty, 2 kawałki mydła, 900 gr. proszku do prania Cypisek, 1 opakowanie oliwki na dwa miesiące. A dzieci w okresie stanu wojennego, pomimo bytowych trudności,  rodziło  się o wiele więcej niż dziś, co socjologowie tłumaczą, zapewne błędnie, brakiem wielu rozrywek dostępnych obecnie. Z powodu braku dewiz nie sprowadzano ziarna kakaowego, brakowało więc czekolady. Zastępowano ją produktami z tłuszczu roślinnego, cukru, marchwi, buraków, cykorii i melasy. Były to tzw. produkty czekoladopodobne. Dziecięcym przysmakiem pozostawała sprawdzona oranżada w proszku, którą oczywiście spożywano na sucho, kolorowe dropsy i lizaki.  Powodzeniem cieszyła się też czekoladopodobna tabliczka nadziewana „Angelika”, oraz wyrób z masy tłustej „Śnieżka” poznańskiej Goplany. Zaskakującą improwizacją czasów stanu wojennego były też tzw. lody ciepłe. Był to waflowy rożek wypełniony słodzoną pianą z jajecznych białek z polewą czekoladopodobną.

Jedynym towarem, który wówczas nieprzerwanie i bez ograniczeń można było kupować – tu zagadka, bo nikt kto wtedy nie żył nie może na to dziś wpaść! – były…, tak. tak… były książki! Oczywiście tylko te, których drukowanie dopuszczała cenzura, a wielu nie dopuszczała, stąd słabe zainteresowanie tymi, które wypuszczała i które drukowano również na papierze ze zmilitaryzowanej i pracującej zdyscyplinowanie (strajków nie odnotowano) papierni w Mirkowie. Mało kto dziś pamięta, że ostatecznie kartki na żywność zniesiono dopiero w czerwcu 1989 r. Z ważniejszych wydarzeń lat osiemdziesiątych XX wieku związanych z Konstancinem warto odnotować dwie akcje „niszczycielskie” przeprowadzone w fabryce papieru. Niejako symbolicznie spinające tę epokę. Pierwsza miała miejsce na początku 1982 roku i polegała na oddaniu na przemiał grudniowego nakładu Tygodnika Solidarność, pisma jak najbardziej legalnego przed wprowadzeniem stanu wojennego. Druga wydarzyła się również na początku nowej epoki, w roku 1989 i w następnym. Niszczono wtedy dokumenty wytworzone przez Służbę Bezpieczeństwa PRL.

1978-1979. Konspiracyjna drukarnia Niezaleznej Oficyny Wydawniczej NOWa, Mirosław Chojecki i Konrad Bieliński. Fot. Marcin Jabłoński. Zb. Karta

W stanie wojennym mieściła się też w Konstancinie podziemna drukarnia mająca wiele konspiracyjnych, często zmienianych lokali. Konstancin ze swoją rozrzuconą zabudową i pojedynczymi willami zapewniał tajnym  drukarzom o wiele większe możliwości i bezpieczeństwo niż Warszawa. Trudno było przecież uruchomić maszynę drukarską, nawet powielacz, w lokalu na Ursynowie, w bloku gdzie wszystkie ściany „miały uszy” a mieszkańcy bez trudu i wzajemnie poznawali szczegóły życia rodzinnego i intymnego sąsiadów. Jest prawdopodobne, że tego rodzaju działalność miała miejsce na terenie Konstancina już wcześniej. Pismo  „Karta” nr. 49 z 2006 roku, w artykule „Słowo jak dynamit” Wiesława Grocholi znajdujemy kilka  fotografii ilustrujących pracę konspiracyjnych drukarzy pośród których rozpoznajemy młodzieńcze twarze  późniejszych polityków i dziennikarzy. Jest tam  Zenon Pałka, Mirosław Chojecki, Konrad Bieliński i inni. Podpis zaś głosi: „Konspiracyjna drukarnia NOWej w Konstancinie kwiecień-maj 1978”.

1978-1979. Konspiracyjna drukarnia Niezaleznej Oficyny Wydawniczej NOWa, Mirosław Chojecki i Konrad Bieliński. Fot. Marcin Jabłoński. Zb. Karta

O istnieniu takiej drukarni mówił Józef Hertel we wspomnieniu pośmiertnym swego przyjaciela, mediewisty Tadeusza Lalika zmarłego w 2000 roku. „Nie ograniczał się – mówił Hertel nad skolimowskim otwartym grobem – do czystych badań naukowych; kiedy trzeba było stanąć w obronie ideałów naukowca, ale i obywatela – patrioty, a nawet lokalnego patriotyzmu – dawał tego dowody. Otóż jako uczeń przedwojennej Szkoły Konstancińskiej – z tradycją Pensji im. Leonii Rudzkiej – tzw. Leonówki” przy ul. Mickiewicza, położonej przy leśnym parku na Grapie – maturzysta Liceum im. Rejtana na Królewskiej Górze, następnie magister i doktor historii Uniwersytetu Warszawskiego – Tadeusz Lalik wspólnie z inż. Janem Zawistowskim, kolegą Lechem Duninem i innymi członkami Konstancińskiego Komitetu Obywatelskiego w obronie Parku na Grapie podpisali  apel do władz o nieniszczenie lasu Parku na Grapie. Apelowali mianowicie o  niezamurowywanie Konstancina blokami odcinającymi go od dostępu świeżego powiewu zdrowia od Wisły. Batalię przegrali”. „Jeszcze jedno świadectwo odwagi obywatelskiej Tadeusza Lalika godzi się teraz podnieść. Mianowicie chodzi o pomoc konspirze – przyzwolenie na drukowanie w piwnicy jego domu prasy nielegalnej KOR-u i Solidarności. Nie pozostało to później bez konsekwencji – wpływu na Jego zdrowie i psychikę. Ale duchowo jednak to Go nie załamało”.

Może ci się także spodobać...