Willa „Gryf” – dostojna, choć nieraz zmęczona życiem budowla – była przez dziesięciolecia prawdziwym sercem Domu Dziecka. Nie tylko centrum administracyjnym, ale przede wszystkim domem – surowym, ale ciepłym – dla setek dzieci i tych, którzy codziennie z oddaniem troszczyli się o ich los. To tu, przy ulicy Sobieskiego 13, rozgrywały się małe i wielkie dramaty, rodziły się przyjaźnie i pierwsze marzenia, tu też codzienność miała rytm pracy, obowiązku i wytrwałości. A wszystko zaczynało się… w piwnicach.

Piwnice – zaplecze życia
Na samym dole, z dala od słońca, królowały dwie niepozorne, lecz niezwykle ważne kobiety – panie praczki. Ich królestwem była niewielka pralnia, w której codziennie odbywała się prawdziwa batalia z górą brudnych ubrań, pościeli i obrusów. Ich praca przypominała nieco fabrykę z „Władcy Pierścieni” – ciężka, ręczna robota, buchająca parą i potem. Tylko zamiast orków – dwie dzielne kobiety i jedna pralnica na węgiel. Tak, na węgiel! A przecież trzeba było uprać wszystko dla ponad stu dzieci: majtki, koszule, pidżamy, pościele… Magiel i elektryczna prasowalnica w korytarzu dawały oddech, ale wymagały równie wiele energii.
Codziennie – niezależnie od pogody czy nastroju – do magla trafiała niezliczona ilość bielizny. Oczywiście, nie jak w wojsku – wymiana raz w tygodniu i wspólny prysznic zbiorowy. Prywatność? To luksus, którego tam nie znano. Ale nikt nie narzekał. Tak po prostu wyglądało życie.
Obok pralni – magazyn kuchenny, pełen warzyw, głównie ziemniaków i marchwi, które trzeba było codziennie przebrać, by nie wyrosły zbyt szybko w cieple piwnicy. Część warzyw uprawiano w przydomowym ogródku, a po wojnie wiele przynosili okoliczni rolnicy – z wdzięczności i solidarności.
Tuż obok – pomieszczenie modelarni, które w latach 70. i 80. było prawdziwą jaskinią cudów. Prowadził ją legendarny Zbyszek Ciećwierz, człowiek, który potrafił z kartonu, drewna i duszy chłopców wyczarować cuda: samoloty jaskółki, latawce – zwykłe i skrzynkowe, a nawet silnikowe samoloty na uwięzi. Do pracy ustawiały się kolejki, a sukcesy w zawodach – powiatowych, wojewódzkich i ogólnopolskich – były dumą całej placówki.
Obok – kotłownia. Piec na koks. W zimę praca niemal niewolnicza – ciężka, brudna, ale niezbędna. Sezonowi palacze – Pyrek, Kołakowski, Kłos – byli herosami nie z bajki, ale z podziemia willi.
I stolarnia – królestwo fachowców takich jak pan Frynas, który przyjeżdżał z elektryczną piłą, a potem Edek Bełdycki – złota rączka od naprawiania łóżek, drzwi i wszystkiego, co dziecięce ręce były w stanie połamać. Obok – magazynek koła wędkarskiego, elitarnego, prowadzonego przez dyrektora Stanisława Guszkowskiego. Wyjazdy służbową nyską nad wodę – to była nagroda, marzenie i zaszczyt. A jeśli coś złowiono – kuchnia miała dodatkowe zadanie.

Parter – gdzie pachniało obiadem
Tu królowała kuchnia, miejsce pełne zapachu mlecznej zupy, dymu węglowego i krzątaniny. Kuchnia na węgiel – rozgrzana jak piekło, ciężka praca, dźwiganie, gotowanie i „robienie czegoś z niczego”. Na 6 rano pierwsza kucharka już była na posterunku, bo na 7 śniadanie, a na 8 dzieci szły do szkoły. Trzeba było nakarmić ponad setkę dzieci, nie zapominając o dodatkach – jak wyroby ze świniobicia, które odbywało się w dawnej stróżówce. Świnie chowane były na miejscu – zlewki nosiły kucharki, oporządzały, a raz na jakiś czas przyjeżdżał miejscowy rzeźnik i działy się rzeczy wielkie: kaszanka, pasztetowa, mięsiwo – radość dzieci i święto dla kuchni. Po zakazie chowu świń, zlewki odbierała Bondaryńska z Gassów, dzielna kobieta na rowerze.
W kuchni rządziły twardą ręką, ale z sercem: Gałązka, Biczykowa, Henia i wiele innych cichych bohaterek. Obok znajdowała się stołówka – wspólna, bez obsługi, bo wszystko robiły dzieci: nakrywały, podawały, sprzątały. I nikt nie grymasił – talerze były wylizywane dosłownie, a stołówka była też miejscem zebrań, rozmów i decyzji.
Na parterze było też mieszkanie służbowe dyrektora Kazimierskiego – z Syreną, którą podziwiały dzieci, i córką, która miała głos operowy. Tu również znajdował się magazyn żywnościowy, gdzie rządziły intendentki: Zalewska, Bińkowska, Banaszkiewicz – kobiety konkretne, zorganizowane, odpowiedzialne za to, by niczego nie zabrakło.
Piętro – administracja i sen dzieci
Na górze – gabinet dyrektora, biuro, sekretariat i księgowość. Tu zapadały decyzje, tu były rozmowy, planowanie i… niejedna trudna rozmowa z wychowankiem. Były też sypialnie dla dzieci – w jednej grupie, z dostępem do toalety i umywalni. Prywatność? Symboliczna. Ale dzieci – dzielne, solidarne – tworzyły wspólnotę, która znaczyła więcej niż własny pokój.
Na piętrze mieszkał też dyrektor Guszkowski – wychowawca, dyrektor, człowiek z powołaniem.

Strych – świat wychowawców i ubrań
Na samym szczycie willi – pokoje dla wychowawców: Dąbrowski, Alinka, Daniszewscy i wielu innych. To oni trwali przy dzieciach dniem i nocą, prowadzili, pocieszali, karcili i uczyli życia. Tam był też magazyn odzieżowy – skarbiec granatowych spodenek, identycznych butów i koszul. Wychowankowie nosili to samo, ale z dumą – bo choć jednakowo ubrani, każdy miał swoją historię i swoje serce.
Willa Gryf to nie był pałac ani luksusowy dom. Ale był miejscem pełnym trudu, godności i ludzkiego wysiłku. Dzieci, choć pozbawione wielu przywilejów, zyskiwały jedno – wspólnotę, troskę dorosłych, wychowawców i pracowników, którzy dzień po dniu budowali z nich silnych ludzi. A to przecież najważniejsze.
Chwała tym wszystkim, którzy nie pytali „czy się opłaca”, tylko „czy to się komuś przyda” – i robili swoje z sercem. I dzieciom – za odwagę codziennego dorastania.

Zachęcamy do lektury jeszcze dwóch tekstów o tutejszych domach dziecka, których historia na trwałe wpisała się w dzieje tych stron:
W tekście wykorzystano zdjęcia ze zbiorów NID. Wspomnienia dotyczą głównie lat 70-tych XX wieku.. Jeśli ktoś może uzupełnić powyższe informacje, lub może podzielić się jakimś wspomnieniem z nimi związanym, bądź posiada inne dokumenty czy wspomnienia, którymi może się podzielić, prosimy o wpis w komentarzu lub na facebooku lub nadesłanie wiadomości

W latach 1979-2025 nauczyciel historii szkół podstawowych na terenie gminy Konstancin-Jeziorna, wychowawca, organizator, przewodnik, instruktor harcerski, twórca uczniowskiego klubu turystycznego „Traper”.
