Zimowe zagrożenia

Tegoroczny pierwszy śnieg już za nami, choć szybko stopniał, a temperatura na granicy zera wyklucza by rzeki pokryły się lodem. Jeziorka zamarza obecnie bardzo rzadko, Wisła praktycznie nigdy. W przeszłości jednak zimową porą działo się inaczej, co przynosiło liczne ułatwienia, lecz groziło także niebezpieczeństwem.

Gdy woda zamarzała możliwe stawało się przejście na drugą stronę rzeki, jednak konieczne były przygotowania. Wartki nurt sprawiał, że lód w niektórych miejscach bywał cienki, bezpieczne przejście oznaczano więc wbitymi w lód tyczkami, a droga rzadko biegła w linii prostej, wiodąc zakolami w miejsca, gdzie był najgrubszy. W miejscach zdradliwych nie zamarzał nigdy w wystarczającym stopniu i łatwo było zapaść się do wody. Zamarznięta rzeka ułatwiała liczne kontakty między Zawiślakami, w tym handlowe. W XIX-wiecznych gazetach znajdziemy wiele ogłoszeń choćby zakupu drewna skierowanych do mieszkańców drugiego brzegu, którzy „mając ochotę kupna mogą szybko zwieźć zakup póki Wisła stoi”. Także Jeziorka umożliwiała łatwe przejście na drugi brzeg – bo przypomnieć należy, iż przed regulacją bywała rzeką kapryśną i niebezpieczną. Gazety w połowie XIX wieku przynosiły informację, że dopiero gdy zamarza, w Jeziornie bezpieczne staje się przeprawienie na drugi brzeg, bowiem od wiosny rozlewa się tak szeroko, że nawet przeprawa promowa staje się niemożliwa. Mostu wówczas jeszcze nie było…

„Tygodnik Ilustrowany”, luty 1928 r.

Jednakże lód bywał także rokrocznie zagrożeniem, bo zamarznięte bryły lodowe uniemożliwiały przepływ wody, gdy nadchodziła odwilż. Gdy lód ruszał, przeprawa przez Wisłę stawała się całkowicie niemożliwa, bowiem nie dawało się już przejść na drugą stronę, a kra stanowiła śmiertelne zagrożenie dla łódek i promów. Czasem przez tydzień oba brzegi rzeki były od siebie odcięte, jak zanotował pewien szlachcic w XVII wieku w styczniu gdy lód ruszył „Wisłą przeprawić się niepodobna, bo puściła, że i pieszo przechodzić nie można. (…) Wszyscy czekamy, jak się nam Wisła pozwoli przeprawić”. Bryły lodowe niesione z nurtem miały niszczycielską siłę. Stąd najistotniejszym elementem konstrukcyjnym ówczesnych mostów były ostrogi, służące do rozrywania i kruszenia płynącego lodu. Podobny cel miały pale dębowe wbijane w dno wiślane wzdłuż nurtu, które do dziś można dostrzec na wysokości wsi Piaski.

Pale dębowe na wysokości wsi Piaski. Fot. D. Stężycki

W drugiej połowie XIX wieku po raz pierwszy na Wiśle pojawiły się lodołamacze. Rozbity lód powodował jednak inne zagrożenia, bowiem potrafił piętrzyć się i nawarstwiać. Choć gęsto zasadzone wierzby chroniły zimą przed napływającym lodem na brzegu, nie zawsze przynosiły skutek. Często zatory lodowe powodowały powodzie i zmiany koryta rzeki, dziś całkowicie niewyobrażalne. W połowie XIX wieku jak wynika z map okolic Gassów, Wisła całkowicie zmieniła bieg przesuwając się z Karczewa w okolice Kopytów, a przyczyną był właśnie zator lodowy.

„Kurier Czerwony” mr 38, 16 II 1928 r.

Nic więc dziwnego, że gdy w 1928 roku doszło do spiętrzenia lodu, zagrożenie potraktowano poważnie. Dziś trudno nam sobie wyobrazić masę lodu, ale zator między Karczewem a Gassami i Kopytami sięgnął kilku metrów, a woda przynosiła kolejne bryły, jednocześnie podnosząc się i przelewając przez wały. Wkrótce zator liczył już 12 kilometrów długości, a jak relacjonowała ówczesna prasa woda podniosła się na 2 metry, płynąc tak szybko, że w ostatniej chwili zdołano ewakuować mieszkańców z Niziny Moczydłowskiej. W walce z lodem postanowiono sięgnąć po nowoczesne metody, a na miejsce skierowano oddziały saperów. Z uwagi na ciągle wzbierającą Wisłę dostęp do zatoru okazał się niemożliwy, rozpoczęto więc bombardowania z powietrza. W okolicach Kopytów zrzucano na lód bomby, jednak nie osiągnięto wielkiego skutku. Tymczasem drugi zator lodowy utworzył się przy ujściu Jeziorki do Wisły, co sprawiło, że woda podniosła się na wysokość ponad 3 metrów, zalewając pola i zabudowania wzdłuż Wilanówki, a także częściowo fabrykę papieru, gdy podnosiła się woda na Jeziorce. Kolejką wawerską posłano baterię moździerzy, która rozpoczęła ostrzał lodowych zatorów na drugim brzegu rzeki, jednak choć „strzelanina trwała po południu do późnych godzin nocnych zwarta tafla lodu nie puściła”.  Dopiero nad ranem środkowa część zatoru ruszyła pod wpływem deszczu, który zaczął padać w nocy, a dodatnia temperatura sprawiła, iż lód zaczął topnieć. Tym razem niebezpieczeństwo powodzi zostało oddalone.

„Tygodnik Ilustrowany”, luty 1928 r.

W dzisiejszych czasach zimy z roku na roku stają się coraz odleglejszym wspomnieniem…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *