W zimowy czas

Nadeszły czasy, w których wydarzeniem są trwające kilka dni mrozy, a my skryci w ciepłych, ogrzewanych domach i mieszkaniach spoglądamy na śnieg jak na atrakcję. Czytając o dawnych zadymkach wzdychamy, iż niegdyś bywały zimy, nie mając świadomości, iż były one walką o przetrwanie, nie tylko gdy w ciemności śnieg zasypywał drogi i gubiono się pośród zasp, lecz również w domostwach, gdy mrozy trwały wiele dni. Bywało, że zasypane śniegiem tutejsze wsie były odcięte od świata przez wiele dni, podczas których przejazd drogami był niemożliwy, a dużo łatwiejsze było przekraczanie zamarzniętej Wisły po lodzie..

Wilanów, okolice ulicy Sielanka, 1928 r., fot. H. Poddębski sygn. NAC 3/131/0/-/447/54

Nim nadchodziła zima, przed nadejściem 11 listopada, kończono wszelkie prace w polu. Dwór dokonywał ostatnich prac i nasadzeń, choćby wzdłuż drogi z Obór ku Jeziornie „na mieysce drzewek wyschłych i połamanych lipiną y topoliną wszystkie kwatery na zimę przesadzone” zostały. Z kolei jak zapisano „ku granicy skolimowskiej wedle potoka Wierzbney ludźmi najętemi po kilkadziesiąt kop zboża wykarczowano y żyto zasiano na zimę”, zapewne w miejscu obecnego parku w Konstancinie. Na zimę czekano bowiem w dobrach oborskich z niepokojem. Bo choć jak pisano w 1790 r. w inwentarzu dobra oborskie „są w gruntach obfitych z robocizną poddanych dostateczną w miejscu gdzie produkta łatwo sprzedawane bywają znaczną intratę czynić mogą”, jednakże dobra znajdowały się w „polach i łąkach w wielkiej części nad Wisłą położonych i uszkodzeniu przez powódź podległych” w dużej mierze posiadające „grunta na Urzyczu jako i innych”. To skutkowało powodziami, nie tylko od wiosny do jesieni. Zimą kry i zatory spowodować mogły nie mniejsze zagrożenie. Wbijane w dno dębowe pale miały za zadanie uniemożliwić spiętrzenie zamarzniętej wody, która następnie rozmarzając popłynęłaby nowym korytem, nie mogąc ominąć gór lodowych. Przygotowywano się do tego także innymi sposobami, już jesienią groble i rowy naprawiano ziemią i tarniną. Problematyczne było użycie w tego typu naprawach drewna, bowiem wystarczyła niewielka ilość zamarzniętej wody, by skutecznie rozsadzić konstrukcję. Rokrocznie naprawiano więc śluzy i upusty przy młynach w Jeziornie i Skolimowie i choć używano do tego prócz drewna faszyny, żelaza i ziemi, każdej wiosny były one zrujnowane. Jak napisano „groblę u młyna jezierskiego przy upuście rozerwało y tenże upust wielki i kosztowny powyrywało, który tartym y oprawnym drzewem iest sporządzony”. Zima przynosiła znaczne zniszczenia.

Wilanów 1928 r. ulica Biedronki, fot. H. Poddębski, można dostrzec, iż domy zostały “wygacone”. sygn. NAC 3/131/0/-/447/53

Woda przede wszystkim rujnowała jednak mosty. Był to jeden z powodów, dla których nie zdołano aż do drugiej połowy XIX wieku zbudować stałego mostu na Jeziorce, używając  miast tego do przeprawy czółen i promów (innym były rzecz jasna staropolskie swary). Wszelkie mosty i kładki nawet jeśli nie zabierał ich przybór wody, niszczył lód. Obecnie przez jezioro cieciszewskie wiedzie grobla, pod koniec XVIII wieku był tam most „kosztowny z forsztów rżniętych na palach dębowych długich kafarem ubitych dla przejazdu pańszczyzny do Obór y tamy Cieslami i Traczami za pieniądze. Na Jeziorze pod Cieciszewem jest wystawiony y po końcach długim wygaceniem z obydwu stron faszyna y ziemią utwierdzony”. Jak notował rok po roku rządca, bez żadnej irytacji, po prostu stwierdzając fakt „na jeziorze pod Goździami, jako też pod Czernidłami w Gościńcu do Gassów wielkie błoto y topiel z obustronną faszyną y ziemią” wiosną zniszczony, czy też „po trzeci raz Gościniec do Przewozu pod Gassami na przerwach i w topieliskach palikami i faszyną wygacony most nowy po zepsuciu wód dany pańszczyzną i za pieniądze”. Tam jednak gdzie woda nie miała wstępu, drewno sprawiało się doskonale. Czy to w lodowni, w której użyte zostały „słupy mocne dębowe ziemią obsypana y słomą pokryta”, czy w domostwach.

Bo tam przede wszystkim odczuwano zimę. Pamiętać należy, ze śniegi nadchodziły z końcem listopada, powłoka śnieżna narastała, a wiatr piętrzył olbrzymie zaspy. W lutym temperatura spadała, stąd i nazwa miesiąca – luty, czyli srogi. Do takiej zimy trzeba się było przygotować, zabezpieczyć domostwo i zgromadzić opał. W dobrach oborskich pod koniec XVIII wieku sołtysi obowiązani byli by dopilnować, aby poddani oborscy strzechy poprawili po zakończeniu jesiennych zasiewów, a domostwa zostały pobielone i „wygacone” nie później niż przed świętym Marcinem. Należało te prace dozorować, poddanych napominać, a w wypadku oporu donosić do dworu. Strzechy trzeba było naprawić, by  wichury nie zabrały dachów. Były grube, więc ciepło nie uciekało z izb, które były niskie, by nie panowało w nich zimno. Drewniane domy „gacono”, podobnie zresztą jak opisane wyżej groble i upusty. Polegało to na zbudowaniu prowizorycznego płotka oddalonego od ścian o kilkadziesiąt centymetrów. Powstałą przestrzeń wypełniano wysuszoną ściółką leśną, a niekiedy słomą. Taka „zagata” czasem sięgała otworów okiennych, w których zimą zamykano okiennice. Dopiero w czasach późniejszych pojawiły skrzydła okienne zakładane od wewnątrz na czas zimy.

Wilanów, 1928 r., okolice ulicy Sielanka, w tle Morysin, widoczne wygacenie chaty sygn. NAC 3/131/0/-/447/52

W centralnej części chaty  znajdowało się źródło ciepła. Składało się z komina i trzonu kuchennego oraz pieca grzewczego. Do XX wieku murowano je z cegły i obrzucano gliną. Palono drewnem i torfem, stąd w okolicy choćby w Powsinie znajdziemy jezioro powstałe wskutek wybierania torfu. Paliło się prócz tego uzbieranym w lesie chrustem, porąbanymi cienkimi gałęziami, słomą, szyszkami. W bogatszych gospodarstwach torf i drewno gromadzono już latem, rąbiąc je w drewutniach (zapewne wiele osób z mojego pokolenia i starszych pamięta je z tutejszych wsi). W bliskości ognia panowało ciepło, ale im bliżej ścian, tym zimniej. Zazwyczaj w ciągu dnia utrzymywano płomień, ale w obawie o pożar zasypywano je popiołem. Mimo mrozu ktoś we wsi musiał trzymać stróże, wypatrując płomieni mogących strawić całą wieś. Nie zawsze udawało się ogrzać cały dom, stąd też wieloosobowe rodziny spały w głównej chacie domostwa, by było cieplej. Nota bene bieda sprawiała, iż podobne warunki panowały jeszcze przed wojną w drewnianych jednoizbowych chatach Jeziorny, gdzie mieszkało nawet i 10 osób.
W ciemności chaty, wyczekiwano nadejścia wiosny.


Żródła:

Może ci się także spodobać...