Młyn w Słomczynie

Jak sporo osób już wie 15 stycznia 2014 roku spłonął młyn w Słomczynie. Wczoraj na profilu bloga na FB zamieściłem zdjęcia jakie wykonałem półtorej miesiąca temu podczas ostatniej wizyty w tym miejscu. Ich jakość pozostawia wiele do życzenia, zmierzchało się i wykonywałem je telefonem komórkowym, planowałem wrócić z aparatem, nie zdążyłem… Nie miałem zamiaru o nim na razie pisać, bowiem w ostatnich latach był porzucony. Jest kilka niepilnowanych miejsc w tych okolicach, o których wiedza nie jest powszechna i nie przyciągają jeszcze poszukiwaczy skarbów, kejszy i ludzi z wykrywaczami metalu co sprawia, że udało im się przetrwać.

Rycina z roku 1902 z widocznym wiatrakiem zamieszczona w ówczesnej gazecie, znalezionej przez Adama Zyszczyka. Dodałem mapę z roku 1914.

Młyn o tyle ciekawy, że ustawiono go w miejscu być może najstarszego wiatraka na terenie gminy, a z całą pewnością jednego z najstarszych wiatraków na Urzeczu. Ich historia przepadła w dużej mierze w otchłani dziejów, lecz jak zauważa dr Łukasz Maurycy Stanaszek, powstanie tych obiektów wiązać można z napływem fali olęderskich kolonistów w te rejony na początku XIX wieku. Zapewne jest w tym dużo słuszności, bo choć z jednej strony okres ten jest czasem gdy na ziemiach polskich powstawały wiatraki, kiedy rozwój techniczny i wiedza pozwoliły na ich łatwiejszą budowę, to z drugiej nie można zapominać o szczególnym nasileniu ich budowy w rejonach gdzie osiedlali się olędrzy. Na terenie obecnej gminy Konstancin-Jeziorna powstało ich ponad siedem, co jest pewnym ewenementem i sprawiło, że rejon ten można było określić jako małą Holandię. W roku 1806 wiatraków w dobrach oborskich jeszcze nie było, korzystano z młynów w Jeziornie Oborskiej i Skolimowie, inny młyn działał nad Jeziorką w Bielawie. Kolejne ćwierć wieków to nasilenie drugiej fali olęderskich, którzy przynieśli wiedzę o możliwościach jakie daje korzystanie z energii wiatru. Dziedzic dóbr oborskich zawierać zaczął umowy na wybudowanie wiatraków, które zaczęto stawiać zapewne w latach dwudziestych.

W dniu 20 lipca 1825 roku hrabia Kacper Potulicki kontrakt taki zawarł z Janem Rombalskim. Przyznano mu wówczas na wzgórzu pod wsią Słomczyn trzy morgi i 95 prętów ziemi na wybudowanie wiatraka oraz 2 morgi urodzajnego gruntu pod uprawę. Rombalski wiatrak postawił, lecz hrabia traktował wiatrak jako własną inwestycję, bowiem po śmierci Jana wdał się w spór sądowy z jego synem Walentym, który wniósł o hipoteczne zabezpieczenie tych samym praw, jakie przysługiwały jego ojcu. Najwyraźniej hrabia planował wydzierżawić wiatrak innej osobie. Spór nasilił się w roku 1849, gdy 13 września Kacper Potulicki polecił zatrzymać bydło Rombalskiego, wychodząc z założenia, iż skoro pasie się ono na jego pastwisku, dzierżawca wiatraka winien wnosić mu za to opłaty, nadto obowiązany jest opłacić mu je od roku 1825. Sąd nie podzielił tego stanowiska, co ukazuje nam też nieco jak w rzeczywistości wyglądała sytuacja chłopów w tych stronach. Rombalski sprawę wygrał, a w sentencji wyroku Sąd stanął na stanowisku, że jedynie po dacie zatrzymania bydła Potuliccy mogą naliczać opłaty, bowiem wcześniej czynione to było niejako za pozwoleniem, jeżeli hrabia się temu nie sprzeciwiał. Jak widać kolejny już raz mieszkańcy Łurzyca nie bali się występować przeciw swym dziedzicom.

Wiatrak z czasem zmienił właścicieli, jednak zawsze widoczny był od strony drogi prowadzącej z Łyczyna i szlaku od strony Obór. Już po pierwszej wojnie światowej zmodernizowano go i stał się młynem wyposażonym w układ mechaniczny. W roku 1926 młynarzem był tu A. Stępniewski. Młyn stał się ważny miejscem podczas II Wojny Światowej, bowiem ukryto tu żydowską mieszkankę Jeziorny Królewskiej Fajgę Rotsztejn, która przetrwała dzięki wielu mieszkańcom tych okolic, którzy zapewniali jej kryjówki i przekazywali sobie z rąk do rąk. Byli wśród nich m. in. Andrzej Rossman, z rodu dawnych właścicieli Bielawy zamieszkujący tamtejszy dwór, Stanisław Kozłowski, proboszcz ze Słomczyna czy Piotr Szczur, pamiętany do dziś dnia nauczyciel ze szkoły w Słomczynie i późniejszy twórca i dyrektor zespołu szkół znanego powszechnie jako „Cyrk”. W tym miejscu warto oddać głos nieżyjącemu już dr Zbigniewowi Cechnickiemu, innej znanej i poważanej postaci w tych stronach:

„Felicja Rotsztein miała wśród Żydów i Polaków wielu oddanych przyjaciół. Była spontaniczna, lubiana, miała szczególną umiejętność zjednywania sobie ludzi. Przypuszczam że dzięki tym wrodzonym umiejętnościom i moim zdaniem pieniądzom swego ojca, udało jej się przeżyć. Od ucieczki z getta w Otwocku rozpoczyna się niewiarygodny wprost łańcuch jej doświadczeń, przeplatanych pomocną dłonią, przyjaznych, pomocnych ludzi. Rossmann Andrzej w roboczym, chłopskim przebraniu przewozi ją z otwockiego getta do swojego majątku znajdującego się w Bielawie gm. Jeziorna, zwyczajną furmanką. Powozi sam, żeby nie nagłośnić sprawy w otoczeniu i zarazem nikogo nie narażać. W tym czasie stacjonował w jego dworze sztab niemiecki. On i jego małżonka Stefania początkowo przetrzymywali przewiezioną w piwnicy. Potem przewieźli ją do Słomczyna. Przyjęła ją tam właścicielka młyna w Słomczynie, Suchocka Stanisława. Młyn był oddalony 300 metrów od bocznej drogi na wzgórzu skąd jak na dłoni było widać idącego pojedynczego człowieka. Mieszkała wówczas z synem Waldemarem. Mąż Piotr był w wojsku generała Andersa, zmarł po wojnie w Anglii. Młyn był przerobiony z wiatraka, obok znajdowały się zabudowania gospodarcze. Patriotycznie nastawiona, lubiąca Fajgę młynarka – to było po prostu wymarzone miejsce na kryjówkę. (…)Słomczyn był wsią rozległą, wszyscy wiedzą wszystko o wszystkich. Wtedy też wiedzieli wszyscy – nie doniósł nikt. Czasowo Fajga ukrywała się również u Zduńczyk Wiesława w Słomczynie.”

Jak podrzuca pani Halina Gugała nazwisko właścicielki brzmiało w rzeczywistości Suchecka, a młynarzem był w owych czasach Robert Matuszewski.

Zdjęcie Adama Zyszczyka, nieco lepsze niż znajdujące się w galerii na FB.

W ostatnich latach młyn służył jako ciekawie zaadaptowane mieszkanie letniskowe, które miałem okazję oglądać w roku 2002. Niedawno został opuszczony. Podczas mojej ostatniej wizyty uszkodzone drzwi sprawiły, że możliwe było wejście do środka, mogłem porównać zniszczenia jakie zaszły przez lata. O dziwo nie były wielkie, wnętrze sprawiało wrażenie porzuconego znienacka, na stołach pozostały talerze i kubki. W przylegającej do niego szopie pozostały maszyny i narzędzia, znajdowała się tam nawet sprawna kosiarka. Z tego też powodu powstrzymałem się od pisania o tym miejscu.

Jak wspomniałem na początku historia młyna niepełna, spisana na gorąco. Postaram się ją z czasem uzupełnić i zamieścić wkrótce na profilu facebookowym bloga zdjęcia z wnętrza nieistniejącego już młyna, przedstawiające znajdującą się tam maszynerię.


Źródła i literatura:

Może ci się także spodobać...