Powodziowe ostrzeżenia

Niegdyś na Urzeczu śpiewano w różnych wersjach pewną przyśpiewkę, zapisaną pod Cieciszewem w ten sposób: “Żeby na Łurzycu woda nie topiła, to by Łurzycunka we złocie chodziła”. Wylewy były życiodajne, sprawiały bowiem, iż ziemia była tu żyzna, a wszystko „samo rosło”. Jednak było rzecz jasna tak jak w piosence, powodzie potrafiły być spustoszeniem. Stąd też podczas niedawnej publikacji artykułu o olędrach i wałach przeciwpowodziowych padło pytanie, jak właściwie ludzie byli tu w stanie żyć, skoro powodzie były tak częste? Niedole związane z częstymi wylewami rekompensowały obfite zbiory, nie znaczy to jednak, iż nie stosowano środków ochrony przed wielką wodą. Pisałem już wielokrotnie o systemach ochrony przeciwpowodziowej, które stosowano w regionie – tamach, główkach czy rowach odprowadzających wodę czy wreszcie wałach, od XIX wieku coraz bardziej skuteczniejszych, gdy usypano je jako jedne z najwyższych wałów w Królestwie Polskim. Dziś jednak skupmy się na czym innym, a mianowicie na systemie wczesnego ostrzegania.

Wylew Wisły na Urzeczu, 1947 r. Terpa na Zawady. Fot. Stefan Rassalski, zb. APW.

Albowiem system taki istniał już w czasach przed wynalezieniem telefonu czy telegrafu i działał dość sprawnie. Jego podwaliny stworzono jeszcze przed rozbiorami, bowiem począwszy od 1790 wzdłuż Wisły prowadzono pomiary stanu wody. Obserwacje te pozwoliły na przyjęcie stanu bezpiecznego zwanego „zerowym”, powyżej którego poziom wody stanowił zagrożenie powodziowe. Obserwacje te połączono z informacjami o stanie wody w Krakowie, wyciągając wnioski. Gdy woda w Krakowie rosła powyżej pewnego stanu, jasnym było, iż zagrożona będzie po kilku dniach Warszawa i jej okolica, gdy dotrze tu fala przyboju. Wówczas z Krakowa ruszała sztafeta konna, a posłańcy pędzili wzdłuż Wisły, ostrzegając o nadciągającej fali. System okazał się jednak nieskuteczny, bowiem woda potrafiła przyjść nieoczekiwanie, ponadto pojawiała się poniżej Krakowa.

System uległ więc modyfikacjom. Na podstawie obserwacji stwierdzono, iż do powodzi w dużej mierze przyczyniają się wpadające do Wisły rzeki Dunajec, Wisłoka oraz San. Tym samym konieczne stało się ulokowanie stacji obserwacyjnej w innym miejscu. Pierwszą miejscowością poniżej ujścia Sanu był Zawichost, gdzie pomiaru dokonywano okazyjnie od 1813 roku. Tam na jednym ze spichlerzy oznaczono punkt zerowy, a w 1840 roku rozpoczęto obserwacje w tej miejscowości oraz w Puławach (Nowej Aleksandrii). Obserwacje szybko pozwoliły na stwierdzenie, jaka jest prędkość powodziowej fali. W 1842 roku zero absolutne zaktualizowano i obowiązuje ono po dzień dzisiejszy, odnosząc się do dawno nieistniejącego już manografu w Kronsztadzie na Bałytyku, jako że Królestwo Polskie było w tym czasie częścią Cesarstwa Rosyjskiego. W Zawichoście ustawiono obelisk, na którym uwidoczniono dane liczbowe punktu.

Wylew Wisły na Urzeczu, 1947 r. Terpa na Zawady. Fot. Stefan Rassalski, zb. APW.

A jak system ostrzegawczy wyglądał w praktyce? Począwszy od 1840 roku gdy woda w Zawichoście przekroczyła stan alarmowy, w kierunku Warszawy ruszała sztafeta. Wg ówczesnych obliczeń woda wiślana przebywała w ciągu godziny około 3 kilometrów, do Warszawy miała z Zawichostu 195 wiorst (około 210 kilometrów), zatem fala powodziowa potrzebowała około 65-70 godzin by dotrzeć w te rejony. Sztafeta zmieniała konie i docierała do Warszawy w ciągu 23 godzin. W ten sposób na Urzeczu dowiadywano się o nadchodzącej powodzi mniej więcej 40 godzin przed nadejściem czoła przyboru, co pozwalało na podjęcie “środków ostrożności”. Był to już czas gdy od Moczydłowa aż po Kępę Oborską usypano już wały wiślane, a w dobrach wilanowskich właśnie je wznoszono, od Kępy Falenickiej aż po Siekierki. Informacja o stanie wody pozwalała ocenić realne przygotowania, wzmocnić budowle, bądź też w rzadkich przypadkach je nadsypać. 18 czerwca 1847 roku zapisano na przykład „wiadomość odebrana sztafetą z Zawichostu iż woda doszła powyżej 12 stóp, więc cała ludność ma udać się na wały ratować je i nadsypywać”. Możemy sobie wyobrazić tę trzydniową heroiczną walkę urzycoków związaną z podwyższaniem wałów…

System informacyjny rzecz jasna nie powstrzymał wylewów, lecz w połączeniu z usypanymi wałami znacząco je ograniczył, co w perspektywie miało zmienić gospodarkę powodziową Urzecza na dobre. Z tamtych czasów prócz wałów, które zdają się istnieć od zawsze, pozostał nam punkt pomiarowy w Zawichoście. Przy okazji przyborów wody na Wiśle często można w radiu usłyszeć, iż woda w Zawichoście osiągnęła stan alarmowy. Właśnie z tego powodu, iż jest to punkt odniesienia do dolnego biegu rzeki.

Co nie zmienia oczywiście faktu, iż rokrocznie dużo większe spustoszenie niż Wisła potrafiły na Urzeczu spowodować Świder czy Jeziorka, ale to już temat na inną opowieść.


Źródła i opracowania:

  • AGAD, Obory
  • AGAD, AGWil
  • Sobieszczański F. M., Rys historyczno-statystyczny wzrostu i stanu miasta Warszawy od najdawniejszych czasów aż do 1848 roku, Warszawa 1848

Może ci się także spodobać...