Lądowanie w Łyczynie

W okolicach Konstancina znana jest pewna historia,  w szczególności starszym mieszkańców Łyczyna i Słomczyna, związana z grobem radzieckich pilotów znajdującym się w lesie chojnowskim. Mało kto ją zna, choć została nawet swego czasu opisana i wydana drukiem, wiedzą o niej jedynie wytrawni znawcy tutejszych dziejów. Kilka lat temu pojawiła się na stronach związanych z geocachingiem, wzbudziła także nadmierną sensację wśród miłośników używania wykrywaczy do poszukiwań. Powyższe sprawiło, iż podjęliśmy wówczas decyzję, by jej nie nagłaśniać. Od tamtego czasu minęła prawie dekada, okoliczności się zmieniły, a przybliżona lokalizacja grobu wśród bagien Rezerwatu Obory została dodana na mapach google.  Błędne informacje z nią związane pojawiły się wielu miejscach w internecie. Powyższe sprawia, iż chyba pora już powyższą opowieść uczynić nieco bardziej publiczną własnością, niż tylko miejscowych pasjonatów, miłośników historii i harcerzy, dbających by pamięć o pilocie nie zaginęła.

Grób pilotów w 2019 r. Fot. A. Zyszczyk.

Historia ta sięgająca czasów wojny opowiada bowiem o konspiracyjnej operacji Armii Krajowej, węgierskiego oddziału okupacyjnego i stojącego za Wisłą radzieckiego wojska. Wszystko wydarzyło się w 1944 roku. Niestety nie zdołano potwierdzić jej w dokumentach, lecz zbliżonej postaci opowiadana była przez osoby biorące w niej udział i pamiętające tamte czasy, żyjąc we wspomnieniach. W internecie natrafić można na informacje, iż grób należy do radzieckiego oficera zestrzelonego w 1942 roku, co jest informacją w oczywisty sposób nieprawdziwą. W tamtym czasie siły powietrzne ZSRR toczyły bój wiele tysięcy kilometrów stąd, a armia radziecka usiłowała powstrzymać niemieckie natarcie pod Stalingradem, a bój w którym przejęło inicjatywę na Łuku Kurskim był jeszcze wiele miesięcy przed nim.

W początkach sierpnia 1944 roku wciąż trwały w Warszawie walki powstańcze, do których skierowano niemieckie oddziały pomocnicze. Ich miejsce zajęły oddziały węgierskie, do których Niemcy nie mieli zbyt wiele zaufania. I rzeczywiście, Węgrzy zapisali się w pamięci podwarszawskiej ludności dobrze. Doszło nawet do rozmów z powstańcami, w wyniku których gen. Bela Lengyel i Laszlo Szabo zobowiązali się nie podejmować działań przeciw AK. Ułatwiali przemieszczanie się oddziałom w okolicach Warszawy i nie podejmowali przeciwko nim akcji, a ich stosunek do Polaków był zdecydowanie przyjazny. Węgrzy rozlokowani zostali wzdłuż skarpy wiślanej od Lasu Kabackiego aż po Górę Kalwarię, uczestniczyli w niedzielnych nabożeństwach, co zapamiętano ze Słomczyna, handlowali z Polakami, co umożliwiło nawiązanie w miarę poprawnych stosunków. Stąd też dowództwo AK rejonu Gątyń, obejmującego obszar na południe od Warszawy, zdecydowało o próbie wysondowania Węgrów, czy nie będą skłonni “przekazać” powstańcom broni, której w sierpniu zaczynało brakować w walczącej Warszawie.

Dwór w Oborach w 1939 r., fot. T. Potulicka

W Oborach stacjonował wówczas oddział dowodzony przez generała Horvata, z których wykwaterowano rodzinę Potulickich w rejon obecnej Królewskiej Góry. Rafał Potulicki walczył jako dowódca „Rafałków” w Warszawie, zginąć miał ledwie kilkanaście dni później. Jego siostra Teresa oraz matka Maria nawiązały kontakt z węgierskimi żołnierzami, którzy zajęli dwór. Obory wybrano na miejsce wysondowania Węgrów, pod kątem propozycji AK. Teresa Potulicka uczestnicząc w konspiracji i będąc członkiem Armii Krajowej rozpoczęła grę operacyjną, którą kontynuował przedstawiony przez nią „kuzyn”, reprezentujący AK. Na propozycję wsparcia zbrojnego powstańców, generał Horvat ku zaskoczeniu AK przedstawił własną propozycję. odpowiedział zupełnie inną. Ponieważ nadwiślański front wiązały siły polskie i rosyjskie stojące już w Karczewie, intensywnie ostrzeliwujące artylerią tutejsze wsie w gminie Jeziorna uznał, iż Rosjanie wkrótce przejdą Wisłę i ruszą na Warszawę. W pierwszych dniach sierpnia wciąż takie przekonanie żywiło nie tylko wielu Polaków, lecz również Niemców, stąd też jego przekonanie nie było niczym dziwnym. Miał także przed oczami zapewne walki sprzed kilku dni jakie 1 sierpnia wybuchły w Papierni. Złożył własną propozycję, iż udzieli powstańcom daleko idącej pomocy, a w zamian zażądał by jego wojska armia radziecka uznała po przekroczeniu Wisły za sojusznicze i nie atakowała oddziałów węgierskich.

Propozycja ta dawała w pierwszych tygodniach Powstania Warszawskiego niebywałą możliwość działań Warszawie. Z uwagi na powyższe zdecydowano się nawiązać kontakt z siłami radziecko-polskimi po drugiej stronie Wisły. Nie był to pierwszy i jedyny z takich kontaktów, bowiem już wcześniej na podstawie namiaru żołnierzy batalionu “Krawca” radzieckie lotnictwo usiłowało zbombardować willę “Julisin”, by zabić znienawidzonego gubernatora warszawskiego Fischera, choć próba ta zakończyła się niepowodzeniem. Wielu żołnierzy “Krawca” nie zdołało dołączyć do Powstania, z uwagi na fakt, iż 31 lipca i 1 sierpnia niemieckie wojsko zmusiło ich do kopania okopów i stanowisk artyleryjskich nad Wisłą. Teraz jeden z mieszkańców Opaczy pod osłoną nocy przepłynął Wisłę nieopodal wysadzonego kilka dni wcześniej mostu w Ciszycy, gdzie nawiązał kontakt ze znajdującym się tu wojskiem. Jak wspominał przesłuchiwano go wiele razy, czynili to za pośrednictwem polskiego tłumacza coraz wyżsi szarżą oficerowie. Ostatnim z nich miał być osławiony Iwan Sierow, zastępca szefa NKWD i osławionego Ławrientija Berii. Choć informacji tej nie możemy zweryfikować, wiadomo iż Sierow kierował działaniami NKWD na ziemiach polskich i nadzorował masowe aresztowania byłych AK-owców. Wydatnie przyczynił się do rozbicia struktur AK i Polskiego Państwa Podziemnego. Odpowiadał także w sierpniu 1944 roku za działania wywiadowcze na froncie nadwiślańskim. Trudno powiedzieć czy Sierow uwierzył w opowieść, zdecydował się jednak wykorzystać sposobność. Ustalono, iż za trzy dni zostanie zrzucony skoczek z radiostacją, który upoważniony będzie do udzielenia wojskom węgierskim gwarancji. Z taką informacją odesłano członka “Krawca” przez Wisłę. Ten wspominał, iż droga w drugą stronę była gorsza, bowiem niósł wiadomość, a nurt zdawał mu się silniejszy. Do tego w ciemnościach na przęsłach mostu zwracał uwagę na zwłoki żołnierzy, przyniesionych przez rzekę od strony Góry Kalwarii.

Po przeprawie podjęto przygotowania do realizacji planu. Niestety w międzyczasie rejon Słomczyna i drogi prowadzącej przez las do Skolimowa obsadziły niemieckie działa artyleryjskie. Prowadziły one ogień naprowadzane przez obserwatora na wieży kościoła w Słomczynie, ostrzeliwując pozycje polsko-rosyjskie pod Karczewem. Jako miejsce lądowania wybrano pola nieopodal cegielni “Obory”, na terenie majątku Łyczyn. Tego dnia generał Horvat z Obór wybrał się na konną przejażdżkę z wtajemniczonymi ludźmi, udając się do Słomczyna na kwaterę węgierskich żołnierzy. Przed północą radziecki samolot nadleciał znad Wisły i zniżył swój lot, gdy żołnierze “Krawca” zapalili lampy wskazując miejsce do lądowania. Niestety hałas silnika sprawił, iż do samolotu otworzono doń ogień z ubezpieczających artylerię karabinów, które chroniły stanowiska w lesie przed podejmowanymi już parokrotnie próbami bombardowań. Samolot został zestrzelony i spadł na ziemię powodując eksplozję. Widząc to zarówno członkowie AK jak i węgierscy żołnierze rozpierzchli się.

Kolejnego dnia, wedle relacji dzieci posłanych pod pozorem zbierania runa leśnego i grzybów do lasu, na miejscu trwało przeczesywanie przez Niemców wraku, w którym brać udział mieli także odziani po cywilnemu mężczyźni. Wedle relacji jednego z węgierskich żołnierzy generał był niemiecką obserwacją już od pewnego czasu, bowiem Niemcy podejrzewali swych sojuszników o zdradę. We dworze w Oborach pojawili się oficerowie z nadpaloną aktówką, usiłując ustalić co węgierskie dowództwo wie o zestrzelonym samolocie. Choć jak się okazało Niemcy doskonale wiedzieli co dzieje się w węgierskim sztabie, tym razem ich wizyta zakończyła się zwykłą rozmową. Kilkanaście dni później gdy gen. Lengyel otrzymał rozkaz ostrzału artyleryjskiego Mokotowa i odmówił, argumentując iż Węgry nie są w stanie wojny z Polską, Niemcy rozpoczęli aresztowania węgierskich oficerów. Gdy w październiku wskutek operacji “Panzerfaust” doszło do obalenia rządu węgierskiego przez Niemców, pozostali żołnierze węgierscy zostali aresztowani i odesłani do obozów jenieckich. 

Pamiątką tamtych dni są dwa groby. Ten pierwszy, bardziej znany, należy do nieznanego żołnierza węgierskiego, który został rozstrzelany przez Niemców w lesie chojnowskim we wrześniu lub październiku 1944 r. przez Niemców za zdradę, gdyż pomagał tutejszym mieszkańcom. Grobem opiekują się uczniowie pobliskiej szkoły, a także wiele innych osób. Ten drugi, przez lata zapomniany, znajduje się na granicy lasu, upamiętnia miejsce pochówku radzieckich pilotów, którzy nie przeżyli lądowania w Łyczynie.


Źródła:

  • wspomnienia Stefana Rulskiego i innych mieszkańców Słomczyna
  • wspomnienia Jana Kopyta z Opaczy
  • wspomnienia Teresy Potulickiej

Zaznaczyć należy, iż ponieważ historia przez lata obrosła wieloma wersjami i nie zdołano potwierdzić jej w źródłach, rzeczywisty przebieg wydarzeń mógł być inny. Pewne jest, iż pod Łyczynem rozbił się radziecki samolot.

Może ci się także spodobać...