O uboju mięsa i rzeźnikach z Jeziorny

Przy okazji procedowania ustawy związanej z ochroną zwierząt i ubojem mięsa warto zerknąć w przeszłość. Obecnie uchwalane przepisy wywołały polityczną burzę, także w II Rzeczpospolitej uchwalono podobną ustawę, choć czasy były zupełnie inne miała kontekst polityczny.

Zacznijmy jednak opowieść nieco wcześniej, przypominając, iż żyjemy w świecie, w którym nasze potrzeby są łatwo zaspokajane. Obecnie do sklepów dociera mięso w każdej postaci, przewożone na dalekie odległości, konserwowane na dłuższy czas. W przeszłości jednak tak łatwo nie było, bo zarówno środki transportu, wiedza o procesie konserwacji czy wreszcie warunki ekonomiczne sprawiały, że sprzedaż mięsa musiała być oparta przede wszystkim na rynku lokalnym. Stąd i w każdej społeczności istnieli od pewnego momentu mistrzowie rzeźnickiego fachu, którzy umiejętnie zabijali i rozbierali zwierzęta, sprzedając mięso klientom i wędliniarzom, zajmującym się dalszą obróbką. Nie inaczej było w ówczesnej Jeziornie, a jako że od 1867 r. w Jeziornie Królewskiej mieściła się siedziba gminy i mieszkało najwięcej nierolnicznej ludności, także tu zaczęli działać rzeźnicy. Spożycie mięsa stopniowo wzrastało, jednak prawdziwy boom w tej okolicy wywołało nic innego, niż powstanie letnisk Konstancin i Skolimów na przełomie XIX i XX wieku. Bo rzecz jasna legenda Konstancina to opowieść o elitach i wysokiej kulturze, jednak przedstawiciele wielkich rodów także musieli jeść, a zapleczem rolniczym i zaopatrzeniem w mięso stała się właśnie Jeziorna. Popyt szybko przekroczył podaż, zaczęły pojawiać się nowe zakłady rzeźnicze i rosła konkurencja. Mięsa w okolicy zaczęło brakować, stąd też uciekano się do różnych sposobów by je zdobyć. Gdy w 1912 r. między Wilanowem, Jeziorną, Skolimowem i Piasecznem padać zaczęły mleczne krowy, okazał się, iż w tajemnicy podawano im truciznę, a potem odkupywano od nieświadomych przyczyny zgonu właścicieli, by sprzedawać mięso rzeźnikom. Z powodu zapotrzebowania Konstancina liczba przydomowych rzeźni stała się tak znaczna, że władze rozpoczęły liczne kontrole, zamykając większość z nich w 1908 r., tak jak zakład Juliana Rosentala w Jeziornie, który nawet na tamte czasy uchybił drastycznie warunkom sanitarnym.

Rzezak rytualny (szechita), 1939 r. Zdjęcie z nielegalnego uboju w okolicach Lublina (o czym w dalszej części tekstu). Zbiory NAC

Podobnie jak w reszcie kraju działalność rzeźniczą zdominowali Żydzi. W 1909 r. Abram Keningsztejn wpadł na pomysł, który uczynił go jednym z najbogatszych mieszkańców Jeziorny – postanowił otworzyć zakład rzeźniczy z prawdziwego zdarzenia, by zaopatrywać oba letniska. Początkowo chciał go wznieść w miejscu będącym centrum zamieszkania Żydów w Jeziornie, w rejonie ulic Koziej i Stawowej, który po latach zyskał używaną po dziś dzień nazwę Argentyny, a wówczas zaczęto go nazywać Konstancinkiem, zapominając o nazwie Mała Jeziorna. Najwyraźniej władze letniska zorientowały się w tych planach, uświadamiając sobie, że zapach niósł będzie się na drugą stronę rzeki, gdzie znajdował się park letniskowy, na budowę zezwolono więc pod warunkiem umieszczenia zakładu po drugiej stronie wsi, jak najdalej od siedzib ludzkich. W ten sposób jatki powstały przy wiejskiej drodze prowadzącej do Bielawy, wśród uprawnych pól, daleko od ostatnich domów, bowiem kresem ówczesnej Jeziorny była ulica Ogrodowa. Sam zamysł ówczesne gazety chwaliły, pisząc iż ponieważ „konsumpcja mięsa latem jest tu duża, rzeź bydła winna odbywać się w specjalnym zakładzie, a nie po warsztatach rzeźniczych”. Jatki Kenigsztejnów rzecz jasna nie wyeliminowały konkurencji, ale mocno ją zredukowały. Wkrótce w Jeziornie ostało się ledwie kilku rzeźników: Michel Keningsztejn, Mendel Gasz, Lewek Gurfinkiel, Szczepan Nerka i Andrzej Goss.

W dwudziestoleciu międzywojennym jatki obsługiwały także ludność chrześcijańską. Mięso koszerne cieszyło się opinią najzdrowszego i najłatwiej znajdowało nabywców także wśród chrześcijan, a nieopodal była Warszawa, dla której po I wojnie i stopniowym upadku elitarności Konstancina, stała się głównym miejscem zbytu. W latach trzydziestych polsko-żydowska spółka „Keningsztejn i Szewczyk” (Abram Keninsztejn i Władysław Szewczyk) zyskiwała miesięcznie wskutek rytualnego uboju 2 tony mięsa. Ubój ten nie mógł być prowadzony mechanicznie, a zwierzę nie mogło być ogłuszone przed zabiciem. Prócz uboju rytualnego dokonywanego przez rzezaków braci Cwirenbaum, ubijano również zwierzęta mechanicznie. Interes był bardzo opłacalny, bowiem mięso rytualne kupowali Żydzi z Warszawy, mięso z uboju mechanicznego spożywała ludność chrześcijańska. Jak się okazało przy okazji którejś kontroli, mięso nie trybowane kupowali żydowscy goście przyjeżdżający na letnisko do Konstancina, którym specjalnie nie zależało na mięsie z rytualnego uboju. Z kolei 30% rytualnego kupowała też miejscowa ludność chrześcijańska. Mimo elitarności zawodu rzezaka miejscowi Żydzi wiedzieli, iż Cwirenbaumowie nie potrafili trybować mięsa, więc nie kupowali go w odpowiedniej ilości, bojąc się, iż jest ono trefne. Keningsztejn sprzedawał więc je taniej chrześcijanom z Jeziorny. Mięso w owym czasie znakowano na dwa sposoby. Zwykłe oznaczano na niebiesko, a z uboju rytualnego na fioletowo z napisem „ubój rytualny”. Zarówno Keningsztejn jak i Mendel sprzedając swe produkty w Jeziornie musieli oznaczyć swe sklepy fioletowym napisem na białym tle „sprzedaż mięsa rytualnego”. W owym czasie Andrzej Goss wybudował już drugą rzeźnię w Jeziornie, a ubojem rytualnym zajął się także Mendel Gasz. Od wszystkich kupowali mięso tutejsi masarze i wędliniarze, tacy jak Jakub Wilczek i Jankiel Bekier z Bielawy czy Józef Mikołajczyk, Tymoteusz Nieczchaj i Szczepan Nerka z Jeziorny, bądź Tomasz Oleksiewicz z Mirkowa.

1958 r. rejon dawnych jatek Keningsztajna i Szewczyka wśród zabudowujących się pól. Obecnie ulica Bielawska, wówczas wciąż jeszcze polna droga prowadząca do Bielawy

We wszystkich uderzyły przepisy Ustawy o ochronie praw zwierząt w 1936 r. Abstrahując od tego jak szlachetny wydawać się może jej zamysł, w owym czasie do jej złożenia i uchwalenia doprowadzili narodowcy, bowiem wymierzony był w Żydów. A zainspirowana została przypadkowo przez prezydenta Warszawy Stefana Starzyńskiego, który by wymóc obniżenie cen narzucanych przez rzezaków rytualnych w Warszawie, tocząc spór Związkiem Rabinów, zaprosił do jatek rytualnych prasę. Zdjęcia krwawych warsztatów poruszyły opinię publiczną i Starzyński osiągnął zamierzone cele, jednak jednocześnie w sposób niezamierzony wypuścił demona z klatki. Zdjęcia wykorzystali narodowcy i postanowili całkowicie uniemożliwić Żydom spożywanie mięsa i odprawianie obrzędów. Wprowadzana ustawa uderzała w dochody gmin żydowskich i ich wiarę. Obrońcom uboju rytualnego udało się pozyskać oświadczenie rządów 17 państw europejskich oraz USA głoszące, że nie zamierzają zabraniać Żydom tradycyjnych metod uśmiercania zwierząt, a zakaz taki będzie oznaczał, iż w Polsce zapanuje hitleryzm, bo był tożsamy z przepisami III Rzeszy. Był również niezgodny z konstytucją, mimo to został przegłosowany. W ostatniej chwili obóz rządzący wprowadził poprawki, umożliwiające ubój koncesjonowany. Mimo to, wskutek zapisów na kresach i prowincji ubój stał się w większości nielegalny i niemożliwy, w Warszawie i okolicznych miejscowościach został ograniczony. Drób zabijany rytualnie na podwórkach i w domach musiał odtąd także być ubijany w jatkach.

Zaopatrzenie w mięso okazało się na tyle ważne, iż po wrześniu 1939 r. jatka Keningsztejnów była jedynym zakładem w gminie, w którym zezwolono na pracę Żydom. Zapewne jesienią 1940 r. po raz ostatni w historii miał tu miejsce ubój rytualny w gminie Jeziorna, później rzeźnia znalazła się poza terenem utworzonego tu getta, a pod koniec stycznia wywieziono stąd Żydów do Warszawy, w tym twórcę jatki, Abrama Kenigsztejna. Po wojnie okoliczności się zmieniły. Nie było już letnisk, Konstancin i Skolimów zasiedlono przybyszami z Polski, głównie robotnikami. Rzeźników z Jeziorny zastąpił powojenny Karczew, który zasłynął podczas wojny jako miejscowa potęga mięsna, dostarczająca je do okupowanej Warszawy. Z czasem zaś nowe rozwiązania technologiczne i globalizacja doprowadziły do eliminacji lokalnych mistrzów fachu rzeźnickiego.

Po upadku jatek Keningsztajnów stojących pośród pól Jeziorna zaczęła rozbudowywać się w tamtą stronę, bo wokół nie roztaczał się już charakterystyczny zapach. Fajga Rotsztajn, córka Abrama sprzedała zakłady, zostawiając sobie notarialną możliwość mieszkania w tym miejscu aż do śmierci, która nastąpiła w 1969 r. (przypomnę tu jedynie krótko, iż Fajga została ocalona od zagłady przez łańcuch ludzi dobrej woli, począwszy od dziedzica dworu w Bielawie, młynarkę ze Słomczyna, nauczyciela i księdza). Po wojnie ulokowano tu zakłady pracy chronionej INCO, a po 1990 r. centrum handlowe.


Źródła i opracowania:

  • Akta gminy Jeziorna
  • “Kurier Warszawski”
  • A. Krajewski, Przedwojenne spory o ubój rytualny, “Polityka” 2/2013, 8 I 2013 r.

Może ci się także spodobać...