“Z dala od satelity” czyli krytycznie o Skolimowie-Konstancinie

Cztery lata temu, 28 maja 2019 r., opublikowaliśmy na naszym portalu materiał z „Kuriera Warszawskiego” z 1917 r. – „Nie taki Konstancin piękny jak go malują”. 106 lat później, w kwietniu 1961 r., ukazał się w tygodniku „Stolica” materiał, który pięknie koresponduje z wspomnianym tekstem:

“Z dala od satelity”

Osiedle gawronów na trasie skolimowskiej (zdjęcie z okładki numeru “Stolicy” zrobione przez Zdzisława Wdowińskiego)

Na 10-tym kilometrze za sławnym Wilanowem leży w pobliżu lichej mieściny Jeziorna, w której odbywała się kiedyś królewska elekcja, przedziwna miejscowość o przydługiej nazwie: Skolimów-Konstancin. Przed pierwszą wojną światową stało w tamtejszych, gęstych wówczas, lasach kilkadziesiąt willi, przypominających podmoskiewskie dacze, do których ściągali „na letniaki“ zamożni mieszczanie. W okresie międzywojennym powstało tu całkiem ładne letnisko. W latach dwudziestych mieszkał i tworzył w jednej z konstancińskich willi Stefan Żeromski, o miedzę znajdowało się domostwo Wacława Gąsiorowskiego, którego ciało spoczywa na skolimowskim cmentarzu. Starannie utrzymane wille i pielęgnowane ogrody dobrze świadczyły o kulturze tamtejszych mieszkańców. Można było krytycznie oceniać charakterystyczny dla przed wrześniowej Polski kontrast między takim osiedlem, a nędznymi robotniczymi przedmieściami Warszawy, ale trudno było nie pochwalić władz samorządowych i ogółu jego mieszkańców za troskę o wygląd zewnętrzny Skolimowa i Konstancina.

Wille ładne i starannie utrzymane stanowią niestety w tych stronach wyjątki

Ostatnio wojna oszczędziła miejscowość od zagłady. W roku 1945 mieszkało w niej obok paru tysięcy ludności autochtonicznej (tzn. dawnych dozorców willi i chłopów ze skolimowskiej wsi) dwa albo i trzy razy tyle ludzi co przed rokiem 1939, którzy stracili dach nad głową w Warszawie i którym wille, przeważnie nieprzystosowane do mieszkania w nich cały rok, służyć teraz musiały jako jedyne schronienie. Tak powstawał nowy Skolimów — Konstancin obciążony totalnym w skutkach grzechem pierworodnym. Był to bowiem twór przymusowy i tym samym sztuczny. Eleganckie, lub bardziej skromne, ale jednorodzinne na ogól w założeniu wille zajmowały teraz liczne rodziny. Wobec trudności mieszkaniowych w zniszczonej Warszawie i względnej swobody osiedlania się i meldowania w podstołecznym eksletnisku zaczęło ono pęcznieć od nadmiaru mieszkańców. Wprowadzono wreszcie przymusową gospodarkę lokalami. Właściciele willi pozbawieni możliwości mieszkania w nich lub w najlepszym razie zahaczeni o swój obiekt „jedną nogą”, patrzyli z przerażeniem na dewastację swych posesji. Lokatorzy przyjmowali bowiem przeważnie postawę obojętności doskonałej (tzw. tumiwisizm absolutny) wobec takich spraw jak konserwacja, czy remont budynków. Władza samorządowa z braku pieniędzy też nie była w stanie przyjść z pomocą. I tak wszystko powoli rozsypywało się w gruzy.

Oto fragment wytwornego letniska. W tym wozie Drzymały XX wieku mieszka liczna rodzina

Do wyboru do koloru

Zaczął natomiast powstawać nowy Skolimów. Oto urbanistyczne elementy jego krajobrazu: zespół gmachów szpitalnych — prof. Grucy szpital chirurgiczny oraz drugi reumatologiczny, dom dla emerytów-bankowców, wytwórnia pasty do obuwia i… jeden wóz Drzymały XX wieku. Na urbanistyczną i funkcjonalną monotonię budynków nie można się zatem uskarżać. A przecież paletę tych barw wzbogaca jeszcze rudera przesławnej restauracji Berentowicza, gdzie ludzie żądni kulinarnych uciech, rozkoszują się polędwicą garni, targ żywnościowy zastępujący z powodzeniem narodowy magiel w jego funkcjach informacyjnych i parę kiosków z napojami, gdzie kwiat młodzieży męskiej demonstruje w beztroskiej wielogodzinnej pogwarce całe piękno swej anatomicznej mowy.

Wzbogaca wreszcie tę paletę „Gospoda Ludowa”, której sobotnim i niedzielnym bywalcom zawsze starcza sił by doczołgać się, gdy pogoda jako taka dopisuje, do pobliskiego lasku i tam odpocząć po trudach konsumpcji. Szkolił się tu także na mistrzów pieśni i tańca zespół choreograficzno-wokalny CRZZ, obierając sobie łechcącą mile ambicję tutejszych mieszkańców nazwę „Skolimów”, ale nie wytrzymał w końcu konkurencji: „Mazowsza” i „Śląska”. Produktem jego rozpadu jest mała salka kinowa, w której najbardziej zapaleni kinomani mogą z soboty na niedzielę na nocnym seansie podziwiać wdzięki Marylin Monroe.

Ruchliwe jest niedzielne kwietniowe przedpołudnie “śródmieście” Konstancina

Dochodzą na koniec do tego walory przepojonego leśną wonią powietrza, nie małej atrakcji także dla warszawiaków, którzy od kwietnia do października ściągają tu tłumnie i zazwyczaj bez zapowiedzi ku uciesze „krajanów“, mających w ten sposób zadokumentowania swej staropolskiej gościnności.

Taki jest zatem ten Skolimów — Konstancin w swej dzisiejszej postaci i wydawać by się mogło, że jego plusy (do których zaliczyć także trzeba regularną i częstą komunikację autobusową z Warszawą) górują znacznie nad minusami. A tymczasem rozmowy z mieszkańcami, czy sięgnięcie po prostu do źródeł statystycznych, które mówią o stałym odpływie tutejszej ludności do stolicy, świadczą o tym, że wszyscy niemal mają o osiedlu sąd negatywny i traktują swój pobyt w nim jako prowizorium, czy nawet wygnanie. Czyżby byli oni wiecznymi malkontentami?

Wielka jest siła obiektywu prasowego reportera. W 20 minut po zrobieniu tego zdjęcia ojcowie miasta kazali uprzątnąć całą tę makulaturę i po dziś dzień jest tu czysto

Rewiry smutku

Nie, przyczyny niezadowolenia są bardziej złożone i składa się na nie wiele czynników. Przede wszystkim trudności aprowizacyjne. Skolimów, Konstancin, Chylice otoczone są terenami rolnymi, same zaś położone są pod względem komunikacyjnym doskonale. Do powiatowego Piaseczna prowadzą na odcinku kilku kilometrów dwie dobre szosy. Mimo to zaopatrzenie w żywność jest skandalicznie złe. Pieczywo „grdułowate” i spóźnione, masło trudno osiągalne, liczne gatunki mięsa i wędlin wręcz niedostępne.

Drugi rewir ciągłego smutku to walące się płoty, dekapitalizujące domy, nieposprzątane, źle oświetlone ulice. Niektórzy urzędnicy Rady Narodowej i radni minionej kadencji mieli dobre chęci, włożyli może nawet i sporo wysiłku w to, by było lepiej, ale niewiele z tego wyszło. Np. od dwóch lat mówi się o jakimś lokalu klubowym w którym mogliby się ludzie spotkać i nic z tej arcypolskiej gadaniny jak dotąd nie wynikło.

Drzew, zwłaszcza iglastych, jest tu mimo nielegalnych i legalnych wyrębów jeszcze dużo, więc dzięki temu wdycha się zdrowe powietrze

I wreszcie te różne dokuczliwe drobnostki: opóźniony w dostawie węgiel, niewywiezione mimo licznych ponagleń śmiecie i rachunek za telefon trzykrotnie wyższy niż normalnie, a reklamacja prawie beznadziejna, bo dostojny Urząd każe płacić także za omyłkowe z winy złej aparatury połączenia. Chciałoby się z tym wszystkim walczyć, ale ręce opadają, bo samemu nic się nic wskóra zaś chętnych do zbiorowego działania nie ma. Może będą takimi członkowie nowej rady narodowej. Może po wyborach zniknie wreszcie zdobiący od lat ścianę okazałej kamienicy w centrum Skolimowa slogan sprzed 15 lat o walce z bandami, ustępując miejsca hasłu o bardziej współczesny treści. Jest na pewno do czego zachęcać obywateli osiedla.

Chwilowo są oni bowiem podatni na jedyne mało konstruktywne hasło: byle z dala od tego satelity.

Zenon Janowski

Fot. H. Jurko i W. Obrębowski

Podpisy pod zdjęciami oryginalne, podkreślenia w tekście WR

Źródło: "Z dala o satelity" [w:] "Stolica. Warszawski tygodnik ilustrowany", nr 17 z 23 kwietnia 1961 r., s. 20-21

Może ci się także spodobać...