Znad Jeziorki – 1931 r.

Dziś piękny tekst jaki znalazłem w przedwojennym czasopiśmie krajoznawczym. Autor w 1931 r. opisywał z niezwykłą miłością okolice Jeziorki i część Urzecza położoną między Jeziorną a Wilanowem, choć posługiwał się już wypierającym dawne określenie słowem “Powiśle”. Niebieski strój ludowy zaczynał być już w zaniku, co zresztą opisywały inne osoby z tego pokolenia. Autor opisuje też Grapę, czy Królewską Górę, wspomina także Skolimów i piękno Jeziorki. Zapraszam do lektury.


Stanisław Krysiak, Pruszków

Znad Jeziorki. (Południowo-wschodnie okolice Warszawy). – zamieszczono w “Orli Lot – miesięcznik krajoznawczy. Organ kół krajoznawczych młodzieży Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego”. Publikacja w numerach z lutego i kwietnia 1931 r.

W piaskach, żwirach i glinach morenowych wzgórz, za Grójcem — jej początek… Strumykiem niewielkim pośród łąk pomyka, zbiera po drodze inne, pomniejsze strumienie, ssie zaskórne wody okolicznych ról, wchłania, z roku na rok schnące, ni to stawy, ni jeziorka, zbiorowiska odwieczne zatęchłej, starej wody, gęstą rzęsą i rudą pleśnią, jak kożuchem obmierzłym pokryte, czarne, a bezdenne, zda się… Zasiłkiem takim pokrzepiona, z niepozornego ponika w awanturniczą rzekę się przeradza. Rozpiera więc, rozpycha coraz to dla niej ciaśniejsze łożysko i po stopniowej, nieznacznej prawie pochyłości prawiślanej doliny, coraz chyżej mknie, a rozwidla się raz wraz na liczne odnogi, kręte nieraz i zawiłe, alboli znów szeroko, niby jeziora — rozlane i zbiega, skupia się, potężnieje, że już przestaje nawet dla ludzi być zwykłą tylko „rzyką“ — i do-staje swoje miano, miano piękne — Jeziorki, które już samo w sobie ma coś czarodziejskiego… Poprzez łąki torfiaste, poprzez glinne iły i piaski szczere, mazowieckie przedziera się Jeziorka z południo-zachodu, ku północo-wschodowi. Między lasami cudnemi, z których niejedne setki lat już liczą, wśród pól, od wieków krwawym potem polskiego chłopa, od Klarysewa po Konstancin przerwa w owym wale, to jej dzieło. I tak szeroko płynąc śród lasów i pól, wyłamała się przed laty Jeziorka obszerne wrota do doliny dzisiejszej Wisły i doliną tą, niemal, że równolegle do szlaku królowej popłynęła od Jeziorny po tarasie zalewowym, doskonale w tych stronach widocznym, aż hen, za Wilanów. Tuż za wrotami owemi, po obu brzegach rzeki, rozsiadła się w dawnych już bardzo czasach osada Jeziorna, której mianem często mylnie chrzczą rzekę na mapach. Osada, w połowie co najmniej zamieszkała dziś przez Żydów, początkiem swym niezmiernie odległych sięga czasów, bowiem już w 1607 r. rokoszanie, stronnicy Zebrzydowskiego, na jej polach uchwalili słynny manifest do Zygmunta III. Dziś krajoznawcę pociągnąć tu może tylko możliwość spotkania się, z należącym już do antyków muzealnych, okazem włościanina w t. zw. stroju wilanowskim, który przechował się jeszcze w Wilanowie (najmniej), Powsinie i Jeziornie. Z dziecięcych lat moich pamiętam, z jak niezmiernem zdziwieniem rozwierałem oczy, gdym przez matkę, za rękę, do kościoła wiedziony, widział przy niedzieli starych włościan w czarnych, czerwono szamerowanych sukmanach.

Z okolic Wilanowa, 1916 r., pocztówka ze zb. T. Lachowskiego

Słynna przez „Mirkowską fabrykę papieru” Jeziorna przepiękne ma okolice. Na łęgach rozległych tarasu zalewowego, wśród kwaśnych miejscami łąk upiększonych zakisłemi bagniskami, z rdzawą, podskórną, za lada naciskiem wychlupującą na wierzch, wodą, nad szczątkami łach wiślanych, co tu i ówdzie modrą powierzchnią zastoisk cichych, w wieńcu wierzb, półksiężycowatym obwodem zamknięte świecą, stare wsie i dwory, jak Bielawa, Słomczyn i Obory siedzą utajone w gajach czeremch, wierzb, topoli i sadów wspaniałych. Tu, wśród nadwiślańskich żyznych gleb, trafiają się i takie bezludne mokradła, istne wertepy, żerowiska raczę, które w dzień jedynie czaple i wszelaka dzicz skrzydlata nawiedza, a wieczorem rzesza bosych obdartusów z „kaneerkami” na połów raków… Pod bokiem że niemal Jeziorny, w południowo-wschodnim od niej kierunku, przy drodze do Obór, u stóp wyniosłego i urwistego brzegu starej Wisły leży t. zw. „Grapa”, przepiękny, choć młody las mieszany, w przeważającej części liściasty, gdzie właściciel Obór hoduje bażanty. Owa Grapa z tego względu jest charakterystyczna, że na jej terenie, w starem, wiślanem łożysku niewielkie złoża brudnej soli kuchennej zalegają. Gdy chciwa dłoń grabieżcy szwaba wyciskała resztki soków z lechickiej, starej ziemi — nędza miejscowa w tajemnicy przed okupantami kopała tę sól… Jesienią 1925 r. ciemny, nędzą żarty drwal z Jeziorny karczował na Grapie starą porębę. Mordował się właśnie nad wykopaniem olbrzymiej, po parusetletnim dębie karpy i, o dziwo, w splotowisku potężnych korzeni zdumione źrenice drwala ujrzały dziwacznych kształtów kamienie, ni to topór, ni to młot, to znowu drobne, wydłużone, ostre krzemyki. Wybrał poczciwiec co większe, ognisko niemi zamierzał obłożyć, lecz dziewuszka jego, co obiad w dwojakach ojcu przyniosła, zgarnęła kamienie do kosza i z trudem znacznym, bo ciężkie były, poniosła je do szkoły. Kamienie okazały się narzędziami z epoki kamienia łupanego… Na piaszczystych obszarach prawobrzeżnych Jeziorki, porosłych sosnowemi lasami, zaległy zdrowotne, dość modne i bardzo drogie letniska, zwane letnim salonem Warszawy. Dominujące wśród nich położenie zajmuje miły, acz w piękne motywy krajobrazowe ubogi, Skolimów, na zachód zaś odeń, wśród wydm, karłowatą sośniną porosłych, przysiadły Chylice i Chyliczki i na wschód, bezpośrednio doń dotykający, ulicą tylko oddzielony, wytworny, w gajach brzozowo- dębowych utajony Konstancin, wraz z nowopowstającą wśród rozparcelowanych borów oborskich Królewską Górą…  

A wokoło szumią lasy, stare lasy, odwieczne. Pieją chwałę narodową, baśń szemrzą, legendą o wielkim królu, bohaterze, co w ich łonie cieszył serce myśliwskie rozgwarem polowań na szlachetną zwierzynę. Dumają ojcowie leśnej czeredy, dęby poważne, co królują lasom chojnowskim, perle dóbr wilanowskich, śnią sen długi, nieprzespany, prze- cudowny sen o rozbitkach narodowej sprawy z przed lat przeszło sześćdziesięciu, a strażniczki lasu, sosny wiekowe, „maciory” masztowych, o pniach smukłych, jak kolumny greckie i strzelistych cór, chorał po-ważny, pieśń dziękczynną niosą do stóp Panu. Mchy puszyste u podnóży im się ścielą kobierzystym, różnowzorowym szlakiem, a ich przyrodni bracia, porosty brodacze, gniazdami buremi, siwemi lub brudno- zielonemi obsiadły wszelkie narośle i wzdęcia na ciężkich, spracowanych, żylastych, kadłubach ojców dębów… Zaś wśród tych lasów i łęgów nadwiślańskich, nierzadko wydmami idealnie parabolicznego kształtu upstrzonych (koło Czarnowa), wśród jałowych, piaszczystych połaci, porosłych janowcem, rozchodnikiem, macierzanką wonną i wiecznie zielonym jałowcem, co „korzeń ma długi, jak ludzka bieda”, siedzą cicho przyczajone, bynajmniej nie spokojne wsie mazowieckie, nieraz bardzo stare, o ludności z kości i krwi polskiej, albo mieszanej niemieckiej. Szczególnie się to w oczy rzuca, że okolice Warszawy gęsto są osiadłe przez kolonistów niemieckich, zwłaszcza na powiślu. Osiedleńcy, obcy przybysze, szybko się przecie zaklimatyzowali na lechickich włościach i nawet są dość pożyteczni, o ile trafili w gęstsze skupienie ludności miejscowej, bowiem przyniósłszy z sobą zachodnią, wyższą kulturę materjalną, podnieśli, przyznać im to trzeba, ogólny poziom gospodarczy i sami się dość szybko, bo już w trzeciem, czwartem pokoleniu zasymilowali. Tak było np. w Wierzbnie i Solcu (Szulcu). Ale są okolice, gdzie „Swabska” zwartą siedzą gromadą. Ci nie polszczeją, gospodarstwa świetnie prowadzą, korespondują z krajem macierzystym, abonują pisma niemieckie, mają wzorowo prowadzone szkoły ludowe, niemieckie i wiecznie polskim chłopkom od Wasserpolaków wymyślają.

Kircha w Kępie Zawadowskiej, okres międzywojnia

Z osad rdzennie niemieckich na czoło się wysuwają w okolicach Piaseczna, gdzie mają „kirchꔑ: Betticherów, Nowo-lwiczna, w żywym kontraście pozostająca do polskiej Staro-lwiczny,. Juljanów i pod Górą Kalwarją — kolonja Kąty. A w rdzennie polskich wsiach i osadach odwiecznych, jak w Czersku, Moczydłowie, Pilawie, Zabieńcu, Jastrzębiu, Czarnowie, Szymanowie, Kawenczynie, Łęgu, Bielawie, Słomczynie, czy innych Kopytach po dawnemu kmieć w znoju i krwawym pocie za pługiem zgarbiony, klnąc cicho, chodzi, jak dawniej, „przy świętej niedzieli po krześćjańsku” pije, a podochocony przy lada okazji za kłonicę chwyta, zbywając się tą drogą nadmiaru sił żywotnych, po dawnemu się z Żydem pachciarzem-faktorem wykłóca, targuje — i po dawnemu szczerze, jak prawy potomek słowiańskiego szczepu, pozostał gościnny i hojny. W pobliżu miasta jeno zeszpecił swą mowę i obyczaje, że już nie poznasz, czy to stróż warszawski, czy kmieć, „pan na trzech morgach”. Na tym już miasto wyryło swe piętno, już nie będzie przed tobą szczery i wylany, już cię nie przyjmie z otwartemi ramionami, a za najmniejszą drobnostkę każę sobie płacić, „bo tera cienżkie som caszy, psze pana“. Popatrzysz takiemu w chytre, załzawione, a „paskudne” ślepia”, zastanowisz się chwilę, „czy to pies, czy wydra” i pójdziesz dalej szukać polskiego chłopa. Jak dalece miasto wywiera swój wpływ na kształtowanie się języka — niechaj posłuży taki- przykład: Nazwę Piaseczno wymawiają na dalekich, zapadłych wsiach Piosecno, Piasiecno lub zgoła Pi-siecno, bliżej Warszawy, na wsiach takich, skąd gospodynie wyjeżdżają nawet do stolicy od czasu do czasu, mówią już Piaszecno, a na letniskach służące i stróże, rekrutujący się ze wsi okolicznych, mówią Piaszeczno, a czasem, co bliższem jest pierwowzoru, Pioseczno…

(…) W oborskich lasach jest pagórek niewielki, brzeziną wyłącznie, wśród borów porosły. Potomność pilnie tego miejsca strzeże i drzewiną go inną dla wyróżnienia obsadza, bo tu król Jan pieniem rogów myśliwskich ciesząc słuch — spoczynku zażywał. Aby rzecz ta niczyjej nie uszła uwagi, pagórek zwą „królewską górką”. Dziś bór uległ przetrzebieniu i parcelacji, a wokół królewskiej górki powstaje letnisko Królewska Góra…

Las oborski, 1915 r. fot. H. Poddębski, NAC

Nie ulega wątpliwości, zmieniło się wiele i ciągle się zmienia nad „moją” Jeziorką, w samym nawet „moim” Skolimowie i na okolicznych wydmuszyskach, powojennych mogił tyle i krzyże, a krzyże i krzyżyki, jedna tylko, jedyna, rzeka moja ukochana, płynie niezmieniona wciąż w jednym kierunku, ku matce-Wiśle zdąża i polskiemu morzu. Ogołociła wprawdzie brzegi z olch (w 1924 r.), które ongi w dzieciństwie kochałem, poobrywała szmaty ziemi na zakolach, zamuliła dawne bezdna, pożłobila nowe i kolebie się, kolebie zawsze jednakowa, ta sama zawsze, ciemno-zielona, cicha, spokojna i bez wyrazu zda się, a jak przecie pełną wymowy jest jej niezmordowana praca…

Dziś, gdy w świat wyruszam za chlebem, gdy pożegnać mi pewnie trzeba me strony rodzinne, niech mi wolno będzie pożegnać Cię godnie kraino dziecięcych mych marzeń i snów, coś mnie w dzieciństwie pieśnią twą bez słów upajała! Niech kto co chce mówi, tyś mi najdroższy, najpiękniejszy, mazowiecki żółty piasku nadwiślański, piaseczku gorący, coś nie jedną łzę moją wchłonął serdeczną, ty lesie, pralesie dębowy i borze żywiczny, com westchnień wam tyle powierzył, żegnajcie mi druhowie, wam jednym są znane zadumy moje młodzieńcze i marzenia rojne, wam, coście mi je zrodziły i tobie ziemio, matko ukochano, coś łkającą nieraz pierś miłośnie przytuliła, coś tajemnic przedemną nie miała, coś znojami utrudzonego przygarnęła miłościwie rodzica mojego, w nagrodę miłości bezgranicznej, jaką cię zawsze darzył, ty, coś mi tak się miłować kazała, przenajdroższa w świecie ziemio mazowiecka — żegnaj!

Może ci się także spodobać...