W sobotnie popołudnie zajrzałem do Muzeum Wycinanki na wernisaż wystawy Justyny Kabali pt. „Z Czerska”. Nie piszemy zazwyczaj o takich wydarzeniach, lecz wydaje mi się, że wystawa ta wykracza poza zwyczajowe pojęcie sztuki i sięga bardzo głęboko w tradycję i dziedzictwo nadwiślańskiego Urzecza.
Wystawę otworzył dyrektor Muzeum Wycinanki i jednocześnie kurator wystawy dr Olek Ryszka, który przedstawił autorkę, a także podziękował Towarzystwu Opieki nad Zabytkami Oddział w Czersku za wypożyczenie eksponatu – półkoszka, który świetnie prezentował się we wnętrzach muzeum. Warto zauważyć, iż wóz tego typu jest niedawnym eksponatem w kolekcji TONZ z Czerska. Wyplatanie z wikliny było częścią życia na terytorium całego Urzecza, a na terenach nadwiślańskich Sobienii-Jeziory powstawały najbardziej charakterystyczne wzory. Stamtąd pochodzi półkoszek, czyli wózek o podwoziu plecionym z wikliny i trzeba zauważyć, że świetnie komponuje się z pracami artystki.
Wystawa poświęcona jest bowiem nie półkoszkowi, a nadwiślańskiemu Urzeczu i wspomnieniom dr Justyny Kabali z dzieciństwa, które spędziła w Czersku. I właśnie wspomnienia z Czerska były inspiracją do powstania niezwykle ciekawych rysunków. Dlatego też na pracach artystki nie mogło zabraknąć Zamku Książąt Mazowieckich, szkuty czerskiej, czy też przydrożnej kapliczki stojącej przy dworze Łochowszczyzna. Autorka podczas wernisażu opowiadała o swojej babci Sabinie, jej drewnianym domu, zupie zacierkowej, przesiadywaniu na ławce przed domem. Na wystawie znalazł się też Fiat 125 dziadka autorki, w barwach niebieskich, choć oryginalnie w kolorze kanarkowym.
Seria prac nawiązuje do ornamentów ludowych. W trakcie prac nad grafikami autorka użyła jedynie błękitu i bieli, nawiązując tym samym do haftu wilanowskiego z nadwiślańskiego Urzecza. Hafty przybierały często formę drzewa życia, symbolizującego nieśmiertelność, odnawialność i niezmienność cyklu rocznego. Obrazy, podobnie jak haft oparto jest na symetrii, wykorzystując motywy roślinne, głównie kwiaty.
W zaprezentowanych grafikach formy roślinne przeplotły się z codziennością. Prace przybierają podłużną formę przypominającą wieszane na ścianach kilimy czy ręcznie tworzone bieżniki na stół. Jak mówiła autorka: w ornamenty wplecione zostały zwierzęta, które spotykałam u dziadków w sadzie: bażanty, zające, sarny, jeże. Odbite symetrycznie kompozycje wyznaczają charakterystyczne rytmy powtarzających się elementów.
Przyznam, iż sztuka autorki w jakimś stopniu tworzy doświadczenie etnograficzne, stając się czymś nowym wykorzystującym tradycyjne wzory z Urzecza. Z jednej strony mamy uczucie obcowania z przeszłością, z zaginionym mikroregionem nad Wisłą, z drugiej z jego nowoczesnością i nowym obliczem, wykorzystującym tutejsze dziedzictwo. W jakimś stopniu jest to dla mnie dowód na to, że Urzecze żyje, a dzieła stanowią inną stronę zjawiska jakie obserwujemy od kilku lat – przywracania zwyczajów i pamięci o regionie, poprzez odwoływanie się do dawnych strojów czy haftów, z jednoczesnym szukaniem dla nich nowej drogi.
Podoba mi się podobna do wzorów haftu wilanowskiego powtarzalność, która nabiera cech rytuału, próby zaklęcia, utrwalenia wspomnień w formie. Wspomnienie także jest rodzajem przywoływanego wielokrotnie odbicia.
Wystawę można oglądać do 11 maja.

Redaktor naczelny portalu, z wykształcenia historyk, absolwent Wydziału Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego. Rodzinnie związany od wielu pokoleń z Nadwiślańskim Urzeczem, badacz regionu i dziejów lokalnych, autor publikacji oraz artykułów w tym zakresie.