Początki Konstancina – Biesiada Literacka 1900

Mówi się że dobry produkt reklamy nie potrzebuje. Konstancin niewątpliwie był dobrym produktem, jednak jego założyciele od samego początku postawili na szeroko zakrojoną akcję promocyjną, wypuszczając w prasie szereg reklam oraz opłacając wizyty reporterów w nowym letnisku i zamawiając u nich artykuły. Jeden z pierwszych większych artykułów ukazał się w 1899 roku w Tygodniku Ilustrowanym. W kolejnych latach prócz Tygodnika Ilustrowanego temat Konstancina pojawiał się często również na łamach Biesiady Literackiej oraz Wsi Ilustrowanej, gazetach dedykowanych kręgom ziemiańskim które miały być wg założycieli Konstancina jedną z grup docelowych, zainteresowanych kupnem działek. Jeden z takich promocyjnych artykułów z 1902 roku zamieściłem już kiedyś tu: https://okolicekonstancina.pl/2020/06/08/konstancin-1902-r-artykul-sponsorowany/

Tym razem przywołuję artykuł który ukazał się w 1900 roku w “Biesiadzie Literackiej”. Znajdziemy w nim m.in. ciekawe informacje o planach uruchomienia lecznicy hydropatycznej (zakład wodoleczniczy) a także o “ustroniach poświęconych znakomitym ludziom” co ostatecznie skończyło się nadaniem konstancińskim ulicom nazw Sobieskiego, Mickiewicza, Matejki, Sienkiewicza, Moniuszki itp., itd. Autor artykułu niestety nie jest mi znany, ukrywa się pod pseudonimem “Sęp”

Osobliwość na szesnastej wiorście od Warszawy. Kto jest założycielem Konstancina. Com w nim widział i co za kilka lat zobaczę? Wystawa rolnicza, zabawy filantropijne, kolonia letnia w nowej osadzie letniczej
“Nie za górami ani morzami ale na szesnastej wiorście za Warszawą stała się osobliwość. Nie wspomniała o niej kronika skandalów lub teatralna, a jednak jest bardzo zajmująca. Przystępując do jej opisania, mam do wyboru fletnię poety albo łokieć kupca i skalpel lekarski; wolę jednak zostać mieszczuchem, z żyłką ziemiańską, który jest szczęśliwy, że nawet cudzoziemiec, przyzwyczajony do porządku, wygód i dobrego stylu, chętnie w niej zamieszkał.
Szczere piaski mazowieckie, przepuszczalne – najważniejszy warunek zdrowotności – bujny las młodociany, gęsto podszyty, z częścią starodrzewu, wśród którego królują wiekowe dęby, obfitość wody w dwóch rzeczkach, podczas upału cień na każdym kroku, a w dni słotne ganki dookoła domu – oto w grubszych zarysach fizyonomia Konstancina, zadawalniająca najzupełniej hygenistów.
Czytelnikowi, tęskniącemu do wsi, zostawiam wypełnienie części malowniczej obrazu; niech się nie krępuje w swych zachwytach, nie będą przesadzone, bo Konstancin jest siedzibą ptactwa, trelującego od rana do nocy; traw i kwiatów, zaprawiających powietrze wonnemi zapachami; możesz w nim splatać wieńce dla swej ukochanej; szmery leśne poddadzą ci najwytworniejsze rymy; słońce, gdy się w las zapuści, zamienia drzewa i liście w słupy płomienne i drogie kamienie, których nazw nie zna żaden mineralog, a rechotanie żab przekonywa, żeś na wsi polskiej, u siebie, nie pod Wiedniem lub Berlinem. Urządzenie całe wzorowano na zagranicy, ale przystosowane do warunków miejscowych, nie zatarło swojszczyzny. Słysząc wiele pięknych rzeczy o Konstancinie, wybierałem się sprawdzić legendę naocznie, lecz zawsze brakowało mi czasu; dopiero zmuszony uprzejmem zaproszeniem zarządu “Towarzystwa akcyjnego urządzania ulepszonych mieszkań letniczych”, oderwałem się od roboty na kilka godzin, które przedłużyłem od południa do późnej nocy. Nie miałem siły  wyrzec się zachodzącego słońca, z którem zstępuje na ziemię melancholia, kojąca nerwy, gotowe do wybuchu.
Zarząd składa się z osób umiejących doprowadzić do końca dzieło zaczęte, osób znanych w świecie ziemiańskim, lekarskim, prawniczym, finansowym i przemysłowym; wymieniam przedewszystkiem nazwisko Witolda hr. Skórzewskiego, głównego inicyatora i nakładcy, chcąc go wyróżnić z pośród wielu innych jego sfery, zapraszających na polowania, wyścigi, partyjki i bibki, ale nie na oględziny pracy poważnej. Gdzieindziej nie należą do osobliwości ludzie seryo pracujący, których jednak stać na to, aby tylko bawić się, ale u nas inaczej, inaczej!
Hr. Skórzewski, z towarzyszami, wykonał to, czegoby nie podjął się kapitalista, rachujący na wysokie, natychmiastowe procenta: włożył kapitał krociowy w piaski, które dadzą ludziom zdrowie. Co będzie z Konstancina, trudno dziś powiedzieć, ale jeśli zamiary zostaną wykonane, według planu, w który nas wtajemniczyli szanowni: adwokat Fr. Nowodworski, jeden z dyrektorów, i doktorzy R. Skowroński, J. Laskowski, będzie to ustroń letnia nie ustępująca w niczem pierwszorzędnym wilegiaturom, wyposażonym w lecznicę hydropatyczną, w kąpiele świetlne, w gimnastykę i inne ćwiczenia sportowe (niestety!, bez totalizatora), w zwierzyniec, ustronia poświęcone pamięci znakomitych ludzi… Będzie także kaplica, do której letnicy poniosą swoje prośby i podzięki.
Wszystko jest rzeczą nietylko możliwą ale pewną, jeśli publiczność warszawska, przedewszystkiem inteligenta, poprze starania założycieli, wyjeżdżając na lato do Konstancina, nie zagranicę, ani do osad tak dzikich, smutnych i zaniedbanych, jak naprzekład polesie otwockie. Nadejdzie czas, że Konstancin stanie się przedmieściem Warszawy, że godzina jazdy kolejką wilanowską nikogo nie zniechęci do mieszkania w nim przez cały rok, że warszawianie wyleczą się siłą konieczności z lenistwa, czyniącego spacer do rogatek wyprawą uciążliwą. Kto chce zostawić swym dzieciom dziedzictwo podwarszawskie, niech kupi w Konstancinie parcelę z dworkiem murowanym i zabudowaniami gospodarskiemi, za co zapłaci tylko kilka tysięcy rubli – ratami. Taka spłata umożliwia nawet mniej zamożnym spełnienie marzeń o własnym domku i ogródku na stare lata.


Czytelnik, posądzający mnie o faktorowanie za łyżkę barszczu, jaką spożyłem w gościnie, niech sam się wybierze kolejką, która dowiezie go przed dworzec letni, zbudowany na wzór domku myśliwskiego. Jeśli, obejrzawszy wszystko, nie zapyta zdziwiony, jak ja zapytałem: gdzie jestem? w Europie, czy u nas?, to nie wart jest, aby z nim rozmawiać o czemś idealniejszem, niż szparagi i kurczęta. Zleciłem fotografowi redakcyjnemu zdjąć osobliwości Konstancina, więc nie opisuję ich teraz: w rysunku lepiej uwydatniają swoją urodę architektoniczną i czytelnicy będą musieli uwierzyć, że osada posiada kanalizacyę, oświetlenie elektryczne, drogi spacerowe z chodnikami, że zamiast płotów chruścianych są druciane na podmurowaniu, zamiast kładek badylowych mosty fundamentalne, że śliczną panoramę zamyka “wieża ciśnień”. Złodziej i włóczęga są tu zjawiskami nieznanemi, jak katar, kaszel lub febra.
Wychwalając Konstancin czynię krzywdę kochanemu Zakopanemu, ale muszę być sprawiedliwym: ustronie podtatrzańskie, wspaniałe, jako dzieło przyrody, jest kopciuszkiem w porównaniu z osadą mazurską pod względem wygód i porządku: światło elektryczne w Zakopanem to jeszcze ananas, a kanalizacya to gruszki na wierzbie. Gdybym nie miał swojej chałupy pod Tatrami, zaraz osiedliłbym się nad Jeziorną; powietrze miałbym tak samo dobre, wygody tańsze a górom przypatrywałbym się przez szkła optyczne.
Dla zapoznania publiczności z Konstancinem najlepsza byłaby wystawa rolnicza lub powszechna, którą Gazeta Polska zbudziła z letargu, ale po wystawie osada wyglądałaby jak po przejściu Tatarów. To samo niebezpieczeństwo grozi od zabaw na cele filantropijne: kasa nieszczęśliwych zarobiłaby bardzo dużo, ale musianoby potem sadzić nanowo wszystkie drzewka, zakładać nowe trawniki i oczyszczać stawy i rzeki, zarzucone butelkami i innemi skorupami.


Ponieważ proszony byłem przez zarząd Konstancina o radę, równocześnie zaś prezes kolonii letnich, d-r Markiewicz, prosił o przemówienie znowu do ziemian, więc, godząc jedno z drugiem – proponuję wydzielenie oazy dla dzieci bladych. Warunki wymagane dla kolonij leczniczych jakby wymarzone; jeśli dziecko w Konstancinie nie utyje jak pączek, jeśli buzia jego nie zarumieni się jak wisienka, jeśli w oczkach zamglonych nie zaświeci wesołość – to biedactwo takie będzie już skazane na stracenie.
Narzucam się szanownym właścicielom Konstancina z projektem; mam nadzieję że przyjmą go, jako objaw mej wdzięczności za gościnność. Daję im sposobność służenia miłosierdziu, bez uszczerbku swych dochodów; przeciwnie, osada zyska nową rozmaitość. Jednego dnia towarzystwo wybierze się do stawów Mickiewicza, drugiego do zakątka Kraszewskiego lub do dębu Sienkiewicza, innego pójdzie do zwierzyńca z sarnami, lub zrobi kilkuwiorstową wycieczkę łódką po Jeziornie, lub na grzybobranie, lub do kolonii, gdzie dzieci biedne zapoznają się z dziećmi rodzin zamożnych.
Przykład, sąsiedztwo więcej znacz, niż moralizowanie na temat miłości bliźniego; wspomnienie obudzi się nagle w serduszku i dobry popęd zamieni się w czyn. Nikt nie namawiał uczennic dwóch szkół prywatnych do zapisania się w poczet członków Towarzystwa kolonij letnich; z własnego natchnienia uradziły, aby na upamiętnienie koleżeństwa, po zdaniu egzaminów dojrzałości, założyć składkę roczną i zobowiązać się do opieki siostrzanej nad sześcioma dziewczynkami przez cały rok. Biedactwu, przygarniętemu pod skrzydła młodzieńcze ani w jesieni, ani w zimie źle nie będzie (…)”

Literatura:

Biesiada Literacka – nr 23 i 27(zdjęcia) z 1900 r.

Może ci się także spodobać...