Trudno dziś pojąć fenomen cadyka z Ger, na którego dwór przy ulicy Pijarskiej przybywały tysiące Żydów, chcących modlić się ze świętym mężem lub szukając jego porady. O mistycznej dynastii poczytać można było niedawno w artykule Piotra Rytki o Cadykowym Miasteczku. Obecność cadyka w Górze Kalwarii wywierała także znaczny wpływ na Żydów zamieszkujących nadwiślańskie Urzecze.
Jeszcze przed przybyciem do Góry Kalwarii w 1859 r. Icchaka Meir Rothenberga Altera, pierwszego z cudownych cadyków, miasto stało się główną siedzibą Żydów zamieszkujących na Urzeczu. Co jest o tyle ciekawe, iż dopiero w 1802 roku władze pruskie zezwoliły na osadnictwo żydowskie w tym mieście, a społeczności żydowskie zamieszkiwały już wcześniej okoliczne miasteczka, takie jak Karczew, Czersk i Piaseczno. Nic więc nie predestynowało Góry do stania się tak znaczącym dla Żydów miastem w tej części Mazowsza. Przywołane miejscowości jednak rozwijały się niemrawo, a z uwagi na wiejski charakter okolicy i związaną z tym stagnację handlową zaczęłu podupadać, bowiem niezwykle atrakcyjna pod tym względem była niedaleka Warszawa. Wpływ na powyższe miał także zapewne fakt, iż w czasach zaboru pruskeigo (1795-1806) także dawna stolica Polski podupadła, stając się miastem prowincjalnym Prus, co miało wpływ także na okoliczne miejscowości. Ta część Mazowsza nie zachęcała więc w tym czasie do osadnictwa. W 1808 roku w Piasecznie mieszkało jedynie 26 Żydów, ich łączna liczba była wówczas większa choćby we wsiach dóbr oborskich. I choć w 1821 roku liczba żydowskich mieszkańców miasteczka wzrosła do 171, wciąż była relatywnie niewielka, zlikwidowano wówczas tutejszy kahał, podporządkowując w sprawach religijnych Żydów z Piaseczna, Jeziorny, Wilanowa, Czerniakowa czy Mokotowa rabinowi z Nadarzyna, gdzie wówczas mieszkało najwięcej wyznawców religii mojżeszowej. Tymczasem Góra Kalwaria skorzystała na upadku pobliskiego Czerska i stała się ważnym regionalnym ośrodkiem, czego ukoronowaniem było umieszczenie w nim siedziby garnizonu wojskowego w 1819 roku. W 1817 r. mieszkało tam już 332 Żydów, w ciągu 10 kolejnych lat liczba ta wzrosła do 1234, nic więc dziwnego, że w 1821 r. utworzono tu gminę żydowską, której podlegali wówczas Żydzi zamieszkujący tereny na południe od Jeziorki, w tym w dobrach oborskich. Gdy w 1859 r. osiadł tu pierwszy Gerer Rabe, Żydzi stanowili już połowę zamieszkujących miasto. Mimo utworzenia po Powstaniu Styczniowym żydowskiej gminy w Piasecznie, której podlegali odtąd Żydzi z Jeziorny, Czerniakowa czy Mokotowa, to w Ger biło religijne serce tych ziem. Okolica znalazła się pod wpływem chasydyzmu. Od 1893 r. rabinem Piaseczna był Noach Sekewnik, przybyły z Ger. Jego zastępcą był od 1911 roku młody wówczas, ledwie 25-letni Jakób (Jehuda Jankiel) Rozencwajg, który w 1913 roku został pierwszym rabinem utworzonej wówczas żydowskiej gminy wyznaniowej w Jeziornie. Na przykładzie tej ostatniej miejscowości aż do 1939 roku możemy zauważyć jak istotny wpływ miała tu chasydzka dynastia z Ger, bowiem władze gminy religijnej złożone były właśnie z ortodoksyjnych chasydzkich Żydów. Dopiero w latach trzydziestych usiłowali ją uszczuplić przedstawiciele pokolenia wyznającego nowocześniejsze poglądy związane z syjonizmem, jednak z marnym skutkiem.
Fenomen cadyka z Ger był w tym czasie w dużej mierze niezrozumiały nie tylko dla gojów lecz również dla Żydów zamieszkujących wówczas kraje Europy Zachodniej, w dużej mierze zasymilowanych i włączonych w procesy modernizacyjne. Dziwaczne obyczaje Żydów środkowo-europejskich jawiły im się jako jako archaiczne i zacofane. W 1929 roku francuski dziennikarz Albert Londres opublikował cykl artykułów pod znamiennym tytułem „Dramat rasy żydowskiej”, w których ukazywał ich nędzę i ciężką sytuację na wchodzie kontynentu. Fakt, iż Ger stała się dla tutejszych Żydów religijną „ziemią obiecaną” jawił mu się absurdalnie, a artykuł jaki jesienią 1929 r. zamieścił w „Le Petit Parisenne” miał charakter wyraźnie prześmiewczy. Londres był w tych stronach już w 1926 r. i zabiegał o spotkanie z cadykiem, jednak audiencji wówczas nie uzyskał, dodatkowo stał się świadkiem wydarzeń przewrotu majowego, a jak zanotował wówczas jego samochód opadła wówczas „żydowska tłuszcza”, zachowująca się niczym „sępy”. Najwyraźniej zaniepokojeni chasydzi chcieli chronić swego cadyka, a złe wrażenie na Londresie potęgował fakt „dziwacznego ubioru” chasydów, w postaci kaftanów i kaszkietów, jakich nie widywał raczej w Paryżu, długich bród i peruk noszonych przez kobiety. Mimo wyraźnego negatywnego nastawienia relacja z jego drugiej wizyty w Górze Kalwarii jest niezwykle ciekawa.
Zabieganie o audiencję u cadyka zajęło mu kilka dni, a pośredniczyć w tym miało wielu miejscowych żydowskich prawników, lekarzy, a także rabin Warszawy. Jednakże w Ger rodzina nie mogła porozumieć się z cudownym cadykiem, bowiem w Ger obecne było jedynie jego ciało, zaś umysł był nieobecny. Wędrował w tych chmurach widocznych dla naszych oczu, ukrywających jednak przed nami proroka Eliasza, który właśnie zstąpił nad dom rabina Altera, a duch cadyka wzniósł się, aby z nim rozmawiać. (…).Siódmego dnia rebe duch Alter powrócił do swojego ciała. Eliasz musiał mieć czarujący humor, przynajmniej tak mi się wydaje, ponieważ cadyk odpowiedział: „Obcy może przyjść”.
Londresowi towarzyszył żydowski tłumacz o imieniu Ben, przybyły wraz z nim z Francji. Wyruszyli z Placu Unii Lubelskiej w Warszawie, gdzie jak zanotował dziennikarz „W piątek po południu w Warszawie autobusy czekają na końcu miasta w miejscu zwanym Unią Lubelską. Nie można uznać tych pojazdów za bardzo wygodne. Przybyły z Góry Kalwarii. Dwadzieścia metrów od tej stacji na małej stacji znajduje się mały pociąg. On także zatrzymuje się w Górze Kalwarii. Dziś na placu i na dworcu roi się od Żydów w kaftanach i kaszkietach. Paczki w ręku, miny niezłomne, wypełniają powietrze swym jidysz, szturmują wagony i autobusy. Jadą do słynnego i cudownego rabina Góry Kalwarii”. Autobusy i wyruszający stąd pociąg kolejki grójeckiej w żydowskie święta pełne były udających się do Ger Żydów, wsiadali oni także licznie na promy kursujące do Puław by dopłynąć w ten sposób do Ger a we wcześniejszych latach zdarzało się, iż kursowały również specjalnie pociągi kolejki wilanowskiej, zabierające wyznawców z Sielc, Czerniakowa i Jeziorny, przez Piaseczno i linię grójecką docierające do Góry. Londres opisując powyższe pielgrzymki przywoływał wydarzenia, których był świadkiem w 1926 roku, gdy 10 lub 15 tysięcy wyznawców rozbiło namioty w Górze Kalwarii przy okazji święta i gromadzili się w bliskości dworu cadyka, by znaleźć się bliżej jego świętości. Zauważał, iż przy tej okazji dochodziło do gorszących scen, gdyż wszystko z czym cadyk miał kontakt stało się relikwią, a walki toczono nawet o odpadki z talerza świętego.
Londres dołożył wszelkich starań by opis wizyty na dworze cadyka stal się jak najbardziej kuriozalny i jawił się egzotycznie dla francuskiego czytelnika. Ulica Pijarska. Z pewnością jesteśmy na dobrej drodze, bo to jedyna ulica w Górze Kalwarii. Jest niedziela. Żydzi, którzy przybyli na cadyka, aby odprawić szabat, wracają na stację. Wiodą za nami wściekłym spojrzeniem, nie pasujemy tu, z pewnością przybyliśmy zamordować cadyka (…). Dom świętego to gospodarstwo na dziedzińcu, na którym pięciu Żydów uprawia cyprysy. Potem dwa kroki, przedsionek i trzydziestu Żydów, może trzydziestu dłużników, ogień w oczach, które na nas patrzą. Tu jak zauważa Londres każdy kto przybywa do cadyka by poznać jego opinię o planowanych interesach i przedsięwzięciach handlowych zobowiązuje się zapłacić mu 10 % od przychodu, w ten sposób cadyk utrzymuje swój dwór, a swych wyznawców czyni winnymi mu pieniądze.
Przed spotkaniem z cadykiem Londres trafia do jego szwagra, sekretarza. Ma wrażenie, iż cofnął się o kilkaset lat, stając na żywo z postacią z obrazu Rembrandta, która w dziwacznym czarnym odzieniu, z długą brodą, skórzaną bransoletą na lewym ramieniu przy użyciu kilku piór i licznych kałamarzy stawia na pergaminie znaki w języku hebrajskim. Jest soferem, jedynie on może przepisywać sefer torę, tworząc rodał, czyli nawinięty na drewniane drążki zwój z hebrajskim tekstem pięcioksiągu mojżeszowego. Wyjaśnia, iż za każdym razem, gdy ma napisać imię Boga, spogląda w górę, błogosławi Jehowę, myje rękę w wiadrze z wodą i zmienia obsadkę na pióro. Pokazuje im tysiącletni talmud i opowiada o rabinie Alterze, któey właśnie po raz trzeci się ożenił. Jego nowa żona jest młoda jak ptak i przyjemna jak wino Syjonu. Gerer rabin jest człowiekiem światowym, już dwukrotnie odwiedził Jerozolimę, co roku jeździ do wód Marienbadu. Piszą doń Żydzi z całego świata, z Ameryki, lecz również z Paryża we Francji, skąd pochodzi Londres. Dziennikarz stwierdza, iż od tej pory gdy od tej pory gdy spotka Żyda w Paryżu, będzie od razu przychodziło mu na myśl, iż 10% swych zysków przeznacza dla czarownika z Góry Kalwarii.
Wraz z sekretarzem Londres udaje się na dwór cadyka, do którego droga wiedzie przez szkołę, jesziwę, wyższą szkole talmudyczną. Dziennikarz notuje iż nad talmudem pochylają się tam zawrówno starzy jak i młodzi. Za kolejnymi drzwiami trafia do dużego pokoju, w którym przez okno z widokiem na kupę nawozu wygląda dobrze odżywiony mężczyzna, w czapce z wysokim futrem, w pozie Napoleona Bonaparte. Jego broda jest biała, a oczy twarde jak diamenty.
W pomieszczeniu jest jedynie stół i krzesło dla cadyka, jego goście muszą przed nim stanąć. Cadyk nie zaszczyca powitaniem ani spojrzeniem, towarzysza dziennikarza, bowiem o ile Londres jako goj jest go godzien, Ben traktowany jest niczym odstępca od wiary, gdyż zgolił swą brodę i nosi się z europejska. Audiencja nie przebiega dobrze, cadyk nie odpowiada na zadawane przez Bena pytania, wreszcie wyjaśnia, iż hebrajski jest językiem przeznaczonym do modłów, a nie codziennych rozmów. Ben tłumaczący pytania Londresa nie zraża się tym i mówi po hebrajsku, zaś rebe Alter zdawkowo odpowiada w jidysz. Nie odnosi się w ogóle do pytań o Palestynę i syjonizm, zapytany o problem żydowskiej nędzy w Europie Środkowej oznajmia, iż ludzie muszą znajdować oparcie w Bogu. Kończy wizytę, a Londres nie zostawia nawet datku dziękczynnego, nie mając do końca pojęcia jak się zachować. Żelazne spojrzenie cadyka wypycha obu bezbożników na powrót na Pijarską.
Tak kończy się zderzenie dwóch światów, którego skutkiem będzie artykuł Londresa wyśmiewający szarlatana z Góry Kalwarii, naciągającego Żydów na pieniądze, nieprawdziwymi opowieściami o rozmowach z duchami proroków. Temat podchwycą i przedrukują wkrótce polskie narodowe gazety. Tymczasem rabin Alter nadal cieszy się dużym poważaniem wśród ortodoksyjnych środowisk żydowskich i przyczyni się do wzrostu religijności żydowskiej w dwudziestoleciu międzywojennym. Był jednym z założycieli istniejącej do dziś partii ortodoksyjnych Żydów Aguda, po wybuchu wojny w 1940 roku przedostał się do Izraela, a dwór z Ger kontynuowany był w Jerozolimie, podobnie jak jesziwa. Działa do dziś, prowadzony przez wnuka rabina, który urodził się w 1939 roku w Polsce i wraz z dziadkiem udał się do Jerozolimy.
Wpis powstał na podstawie materiałów zebranych podczas prac nad książką “Sztetl Jeziorna. Dzieje żydowskiej społeczności Jeziorny, Skolimowa i Konstancina od XVII wieku do 1941 roku” (akta podworskie, akta gminne, wspomnienia mieszkańców Urzecza).
Artykuł Alberta Londresa: “Le drame de la race juive. Des ghettos d’Europe a la Terre Promise. Une visite au rabbin miraculeux de Goura-Kalvarya”, Le Petit Parisien, 23 octobre 1929.
Redaktor naczelny portalu, z wykształcenia historyk, absolwent Wydziału Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego. Rodzinnie związany od wielu pokoleń z Nadwiślańskim Urzeczem, badacz regionu i dziejów lokalnych, autor publikacji oraz artykułów w tym zakresie.