Poniżej zamieszczono opracowanie wywiadu terenowego przeprowadzonego przez studentkę ISNS UW z mieszkanką gminy Konstancin-Jeziorna urodzoną w 1953 r. Wywiad przeprowadzono w 2024 r. w ramach zajęć z antropologii. Wypowiedź i wspomnienia dotyczą okresu lata 60-te – 1989 r.
Życie codzienne
Nie było dla mieszkańców wsi ubezpieczenia zdrowotnego. W gminie z lekarza rodzinnego za darmo mogły korzystać tylko dzieci, ale jeśli miało się jakiś uraz trzeba było płacić. Zmieniło się to dopiero za Gierka, w latach 70-tych, gdy wprowadzono ubezpieczenie.
Kiedy rozmówczyni brała ślub, jej ojciec załatwił worek cukru w gminnej spółdzielni- one zaopatrywały wsie we wszystko. Spółdzielnia miała swoją piekarnię, masarnię – mieli piwo. Worek cukru załatwiony był oczywiście po znajomości; matka rozmówczyni miała koleżankę, która pracowała w Konsumach (sklepach zaopatrujących oficerów) i załatwiała jej szynkę z puszki, inna pracowała w GS-ie (gminnej spółdzielni), składniki do ciasta były brane stamtąd. Żeby wydać wesele trzeba było mieć znajomości; wtedy jeszcze dostępny był alkohol, bo potem obrączki dostawało się na przydział w 1981 r, alkohol wyliczony- ileś butelek, również pieluszki tetrowe na przydział. Kiedy urodził się syn rozmówczyni (1976) pokazały się pieluszki jednorazowe, które jednak zniknęły pod koniec lat 70-tych. Ale przez chwilę były. Proszek do prania również na przydział.
Wesele brata rozmówczyni musiało odbyć się w domu jego partnerki, z uwagi na stan wojenny i zakaz zgromadzeń. Jeśli budowany był dom, mieszkanie, plan specjalnie rozrysowywano absurdalny, bezsensowny – drzwi w pokoju, jakoś dziwnie łazienka etc. – tak żeby spełniał wymagania potrzebne do zatwierdzenia budowy. Urzędnik z gminy po zobaczeniu planu i wstępnej budowy zatwierdzał, a kiedy przychodził majster rzeczywiście budować, mówiło się “Słuchaj, rozwal to i zrób tak, jak chcemy naprawdę”. Przydział był tylko na część materiałów budowlanych, reszta załatwiano za łapówki, najczęściej w postaci alkoholu.
Młodzież biła się ze sobą: w Warszawie Czerniaków z Wilanowem, w Konstancinie Bielawa z Jeziorną; Opacz w ogóle się nie biła.
Rozmówczyni chodziła ubrana o wiele lepiej, niż teraz, ponieważ ubrania miało się od krawcowych. Wtedy były naprawdę dobre krawcowe, które szyły wszystko czego się chciało, potrafiły zmierzyć kogoś na oko. Dżinsy kupowało się w Pewexie, na ciuchach (wymieniona ulica Ząbkowska, potem Rembertów).

Typowy dzień
Nie był trudny; rozmówczyni pracowała blisko, tuż za płotem było przedszkole do którego chodził jej syn, odbierała go z niego. W pobliżu znajdowało się kilka placów zabaw, gdzie rozmówczyni chodziła z synem i kiedy ten się bawił, czytała książkę. Zimą chodziło się na skarpę, gdzie można było zjeżdżać na sankach. Kiedy robiło się ciepło, jeździła z rodziną na działkę lub do domu rodzinnego we wsi obok. W parku na rzece Jeziorce i stawie można było jeździć na łyżwach.
Warzyw, owoców, czasem mięsa nie kupowała w sklepie, brała je z domu rodzinnego (małe gospodarstwo). Żeby kupić nawóz trzeba było stać w kolejce w tłumie “na żeberku”(nazwa od starego żeberka kolejowego, miejsce rozmaitych punktów zaopatrzenia). Mąż mojej rozmówczyni jesienią czekał 3 godziny w kolejce na kwitek, z którym szedł w miejsce baraków robotniczych. Po półgodzinie dzwonienia otworzył mu pijany mężczyzna, który machnął jedynie ręką w stronę dużego składu nawozu. Przydział nawozu dla działkowiczów wynosił 20 kg, i tyle mąż mojej rozmówczyni wiózł na rowerze do domu.

Czas wolny/Wakacje/Urlopy
Jeździło się do Powsina (park kultury w Powsinie), wtedy Park Zdrojowy w Konstancinie jeszcze nie istniał. W Konstancinie było za to kino “Beata”, w którym w niedziele puszczano “poranki” dla dzieci, czyli zestawy bajek; chodziło się tam najczęściej po kościele.
Latem jeździło się na Glinianki, ( akwen wodny nieopodal Konstancina, kiedyś popularne miejsce kąpielowe). kiedy jeszcze była tam czysta woda; również nad Wisłę – wały i trawa były wykoszone i przystępne.
Później rozmówczyni kupiła wyjazd do Łeby organizowany przez fabrykę (potoczna nazwa dużego zakładu pracy – papierni w Mirkowie). Pojechała tylko z synem, jej mąż nie dostał urlopu. W ogóle na początku moja rozmówczyni wyjeżdżała na wczasy całkowicie zorganizowane przez miejsce pracy, z zapewnionym transportem, wypoczynkiem, jedzeniem.

Jeśli ktoś może uzupełnić powyższe informacje, lub może podzielić się jakimś wspomnieniem z nimi związanym, bądź posiada inne dokumenty czy wspomnienia, którymi może się podzielić, prosimy o wpis w komentarzu lub na facebooku lub nadesłanie wiadomości na maila archiwa@okolicekonstancina.pl

Kurator Archiwum Wspomnień, oddany idei jego tworzenia i prowadzenia..